***
- Rachel! Dobrze Cię widzieć. Spóźniłaś się - pogroziła palcem białowłosa kobieta o pseudonimie Storm.
- Przepraszam, miałam drobne...
- Och, żartuję. Nic się nie stało. Twój znajomy wszystko już nam wyjaśnił - otworzyła szerzej drzwi, zapraszając do środka.
- Mój znaj...omy? - wydukała zaszokowana.
- Przestań, nie ma co ukrywać... Przystojny - szepnęła na ucho.
- Witaj, Rachel. Uprzedzałem Cię, że się spóźnisz - wyłonił się wysoki, szczupły mężczyzna o toksyczno - zielonych tęczówkach. Miał na sobie obcisłe skórzane spodnie, ciężkie czarne buty i koszulę w leśnym odcieniu zieleni z podwiniętymi rękawami, co w odczuciu Rachel było nieco surrealistyczne, albowiem do tej pory paradował w pełnych bitewnych regaliach.
- Twoi przyjaciele są bardzo gościnni. Wejdź, nie daj na siebie czekać... - uśmiechnął się z wyższością.
Wbrew zdrowemu rozsądkowi, milionerka odpowiedziała tym samym, choć czuła się tak, jakby ktoś przystawił jej nóż do gardła. O dziwo, wymiana zdań była odświeżająco szybka i dowcipna.
Gdy przepędziła resztki paraliżującego odrętwienia, odparła:
- Faktycznie, powinnam była się Ciebie posłuchać. Dobrze, że masz cudowne wyczucie czasu. Inaczej byłoby trochę głupio - zaczęła swą gierkę - Wstąpiłam po drodze po butelkę wina, żebyśmy nie przyszli z pustymi rękoma, ale widzę, że i bez tego bawisz się przednio... I raczej preferujesz białe... - wskazała na trzymaną w dłoniach lampkę wytrawnego wina.
- Przyszłaś! - krzyknęła Raven rzuciwszy się na jej szyję.
- Nie mówiłaś ostatnio, że kogoś poznałaś...
- To raczej delikatny temat, poznaliśmy się ledwie dwa dni temu. Butelkę wina? Mam nadzieję, że też lubisz czerwone - zaśmiała się w głos, nie dając po sobie poznać zmieszania.
- Pomogę... - Loki podszedł bliżej, delikatnie zdejmując jej cienki beżowy płaszcz - Oszukałaś mnie... Jestem pod wrażeniem - pochylił się tak, że ich dzieliły zaledwie centymetry.
- Wow, ale chemia... - przerwała im Raven - Od razu widać, że macie się ku sobie. Wejdźcie, zaraz podadzą coś do jedzenia...
Bóg wyglądał na lekko speszonego, ale beznamiętnie wzruszył ramionami. Po przekroczeniu progu wystawne wnętrze salonu wprawiło go w zdumienie. Ostrożnie zadarł głowę, by w skupieniu przyjrzeć się połyskującemu kryszatłowemu żyrandolowi, który oświetlając subtelnie czerwone, skórzane kanapy, idealnie komponował się z dogasającym w oddali kominkiem. Usiadłszy z gracją na wygodnym fotelu, obserwował krzątającą z srebrnymi półmiskami Rachel.
- Doprawisz? Zaraz podamy aperitif - zwróciła się do niej czarnoskóra kobieta o platynowych włosach.
- Jasne - odparła posypując przyprawami apetycznie przypieczonego kurczaka - A gdzie właściwie jest Profesor?
- Dołączy do nas póżniej. Jest zajęty badaniami. Przynajmniej pod tym kątem nic się nie zmieniło... - rzuciła tajemniczo Storm.
- A co uległo zmianie? O czymś nie wiem?
- Dowiesz się po posiłku... - zmiknęła za rogiem.
***
-
Gdzie on jest?! - krzyczał władca, ciągnąc swojego pierworodnego za skrawek czerwonej peleryny.
-
Nie wiem, Ojcze, klnę się na wszystko
-
Na duszę matki również? Łżesz! Zaczynasz się robić taki sam, jak on! Gdzie on jest, pytam się?! - Odyn posłał mu złowrogie spojrzenie. Blondyn spuścił wzrok, zaciskając pięści.
-
To mój brat. Jeżeli myślałeś, że pozwolę patrzeć, jak skazujesz go na powolną śmierć? - mówił przez zaciśnięte zęby.
-
To co? Pozwolisz? To był rozkaz! Nie rozumiesz tego? - popchnął syna w na schody -
Podważyłeś mój autorytet! Znieważyłeś swojego króla... I co ja mam teraz zrobić? CO?! - walnął pięścią w kolumnę.
-
Był tu niedawno Eros. Czy Ty masz pojęcie, jak nierozsądnie się zachowałeś? Jeśli Thanos się o tym dowie, momentalnie wyczuje słabość i zaatakuje Asgard!
-
Więc cała twa postawa jest wyłącznie dla innych? Przejmujesz się opinią władców pozostałych światów, nie patrząc na to, jak widzi Cię twój własny syn? - Thor miał ściśnięte gardło.
-
Jesteś moim synem, spadkobiercą tego, czego przez cały swój żywot dokonałem... Zachowuj się więc jak na przyszłego władcę pozostało! - Odyn odwrócił się gwałtownie, ciskając w niego włócznią.
-
Zapoznaj się z tym królewskim atrybutem, bo choć w przyszłości go posiądziesz, to mądrości nie kupisz! Dowiem się, gdzie obecnie przebywa Loki i ściągnę go z powrotem. Nie wyjdę kolejny raz na głupca - wrzasnął, zostawiając Thora samego z myślami.
***
- Proszę, proszę... Nie sądziłem, że będziemy mieli gościa!
Bóg chaosu odnotował zbliżającego się na wózku starszego mężczyznę i szybko wstał z zajętego wcześniej miejsca.
Starzec uśmiechał się życzliwie patrząc mu prosto w oczy, do czasu wymiany powitalnego uścisku dłoni, który w jego mniemaniu był zwyczajem mocno idiotycznym.
-
Jestem Professor Xavier. Witamy w naszych skromnych progach.
- Dziękuję, jestem... - badawczo objął rękę drugiego mężczyzny.
-
Wiem kim jesteś... -
<Loki Laufeysonie> - dokończył nie poruszając ustami.
Rachel próbowała powstrzymać się przed wzbierającym wybuchem śmiechu, widząc paranoję malującą się na
twarzy zielonookiego towarzysza, który z dezorientacją przyglądał się sufitowi. Szybko pojęła, że Xavier
najwyraźniej „wszedł mu do głowy”, nawiązując telepatyczny kontakt.
-
Tak, dobrze myślisz. Jestem telepatą... I poruszam się na wózku w wyniku niefortunnego wypadku. Stare dzieje - zmarszczył czoło, wyłapując kwaśną minę boga.
-
Czy Ty właśnie... - zapytał niepewnie w myślach.
-
Zobaczyłem twoją przeszłość? Owszem. Nie tylko Ty potrafisz pozyskiwać w ten sposób informacje.
-
Nie szukam zwady... - przyjął obronną postawę.
- ...Ani przyjaźni... - celnie zauważył Profesor -
Ona nie wie, prawda? Nie martw się, nie zamierzam Cię wyręczać. Jesteś naszym gościem, więc dopóki będziesz pod tym dachem, zaznasz upragnionego schronienia - Loki w odpowiedzi wybuchł śmiechem. Dlaczego znów pozwolił na to, by stać się zależnym od zwykłego śmiertelnika?
-
Zanim rozpoczniemy ucztę, pozwól, że oprowadzę Cię po pozostałej części posiadłości - odezwał się głośno Xavier -
Może nie wyglądam, ale jestem dobrym materiałem na kompana... - zasugerował, klepiąc się po bezwładnych nogach.
-
Z przyjemnością. Panie wybaczą - ukłonił się z wrodzonym wdziękiem asgardzki książe, nie bardzo wiedząc, jak zachować się w sytuacji, gdy jego rozmówca ma problemy z chodzeniem. W jego królestwie wszyscy cieszyli się nienaganną fizyczną sprawnością.
-
Nie trzeba. Poradzę sobie. Po tylu latach niemocy, nauczyłem się sprawnie poruszać - wyczuł chęć niesienia pomocy -
W pewnym sensie, koła zastępują mi nogi...
- Przepraszam. Nie wiedziałem... Czy to Cię uraziło? - zapytał speszony, ściągając dłonie z uchwytów służących do prowadzenia wózka.
-
Powiedzmy, że przywykłem. Prawie każdy reaguje w ten sposób... - westchnął -
Widzisz, nie jesteśmy do końca normalnymi ludźmi... - Loki przystanął.
-
Jesteśmy mutantami. Posiadającymi niezwykłe, czasami budzące lęk umiejętności, dlatego przebywamy w tej chłodnej, przytłaczającej swą rozpiętnością posiadłości, która była niegdyś mym rodzinnym domem... - kontynuował -
Schowałem tu ich przed niezrozumiałym wzrokiem reszty społeczeństwa. Ludzie boją się odmieńców, a gdy się boją...
- Zaczynają przyjmować agresywną postawę. Miałem więc szczęście, że w moim przypadku skończyło się na zwykłym odrzuceniu - rzucił złośliwie bóg kłamstw.
-
Nie do końca to chciałem powiedzieć - spojrzał z dołu na wysokiego brutneta -
Wiem, że ciekawi Cię, co takiego robi tu Rachel. Nie przyznasz się, ale z każdym dniem intryguje Cię coraz bardziej... - popatrzył, jak zielonooki młodzian bezradnie usiłuje przybrać dogodną maskę.
-
Twoja życzliwość jest wręcz frapująca - wyszczerzył się.
-
Ciężko oszukać kogoś, kto przegląda cudze myśli, niczym kartki interesującej książki. Nie próbuj tego - gwałtownie zahamował, wydobywając spod kół krótki pisk.
-
Nie wiem, co planujesz, ale...
-
To jedna z moich zalet - dumnie zauważył Loki.
-
Zanim ją skrzywdzisz, pragnę Ci coś pokazać... - skomentował osobliwie niepełnosprawny naukowiec, podtrzymując napięcie, które z każdą sekundą coraz intensywniej rozbudzało ciekawość Asgardczyka.
***
Loki zobaczył to, co podczas pierwszej wizyty ujrzał Xavier. Ból, cierpienie, odrzucenie i wszechogarniającą rozpacz, spowodowaną permanentnym poczuciem winy. Przez parę minut był świadkiem najważniejszych wydarzeń w jej życiu. Wszystko widziane z boku, z punktu widzenia nocnego portiera, który rezygnuje ze snu na rzecz bacznego obserwowania otoczenia.
Poczuł ukłucie zawodu, gdy jej ukochany wybrał inną, szaleństwo na wieść o jego śmierci, rozgoryczenie wywołane ukryciem ważnego listu oraz bogate, samotne życie w przytłaczających murach starego zamku. Setki bezsennych nocy, poświęconych nastawianiu złamanych kości i zszywaniu otrzymanych w wyniku walki ran, a także poczucie, że jest się nikim. Całe jej życie było jedną, wielką mistyfikacją, zaplanowaną w każdym, nawet najdrobniejszym szczególe, jakby układał ją jakiś opętany, pozbawiony zdrowych zmysłów masochista...
Widywała wielu mężczyzn, lecz żaden z nich nigdy nie przekroczył progu jej sypialni. Wykorzystywała ich słabość w celu krótkiej naocznej prezentacji, bacznie śledzonej i dokumentowanej przez dziennikarzy Gotham. Później zwykle nie oddzwaniała, wysyłając wypełnione gotówką koperty z krótką notką:
"Dziękuję za wieczór, Rachel ;-)"
Była arogancka, chłodna i nieprzystępna. Nikt w Gotham jej nie lubił, choć prawie wszyscy otwarcie deklarowali olbrzymią sympatię. Kochali jej pieniądze, a ona miała tego świadomość, dlatego od czasu do czasu, organizowała wystawne bale, na których udawała, że się świetnie bawi. W głębi duszy marząc o kochającej rodzinie, dla której bez namysłu poświęciłaby wszystko. Po cichu łudziła się, że William kiedyś się jej oświadczy, deklarując gotowość spędzenia z nią resztę życia. Nie zrobił tego... Z czasem porzucił wyidealizowany obraz ukochanej z dzieciństwa, uwalniając się od wytworzonej przez nią obłudy, wszak nie potrafił żyć u boku kogoś, kto sam do końca nie potrafił się określić. Nie umiał zwalczyć jej mrocznego oblicza, które z czasem urosło do rangi alter ego, dlatego... POKOCHAŁ INNĄ. Kobietę, która niedługo potem przypadkiem zginęła z rąk Rachel. Loki widział dramatyczne sceny walki o życie syna miejscowego komisarza, którego uprowadziła oszpecona, ogarnięta chęcią zemsty wybranka Willa. Nie musiał zadawać pytań, po prostu rozumiał. Sam od niepamiętych czasów żył w cieniu. Wiecznie okłamywany, odrzucany i poniżany. Wyśmiewany, ilekrość starał się zabłysnąć heroicznym czynem, albowiem wszystkie zasługujące na uwagę historie, miały miejsce wtedy, gdy uczestniczył w nich jego starszy brat, Thor. Loki przypomniał sobie, jak straszył go opowieściami o czatujących pod łóżkiem potworach, które raz na zawsze przepędzi swoim drewnianym mieczem. Przyszły bóg kłamstw tak bardzo bał się wysunąć nogę spod kołdry, że z przerażenia sikał w łóżko, co oczywiście nie uszło uwadze śmiejącego się do rozpuku Thora, w mgnieniu oka zwołującego ojca i całą paczkę przyjaciół, wytykając tchórza palcami.
***
– Ależ
pozwól się jej jeszcze pobawić. Ma dopiero osiem lat, na naukę j. francuskiego
jeszcze przyjdzie pora – gdzieś z salonu dobiegał głos wyraźnie
zatroskanej kobiety.
- Sam nie wiem, kochanie,
może faktycznie jest na to za wcześnie? Charlie, jak spotkasz panienkę Rachel,
bądź łaskaw ją poinformować, żeby skończyła zabawę przed 21:00, wszak jutro
z rana przychodzi korepetytor – powiedział z łagodnym uśmiechem
mężczyzna w szarym swetrze – Niech się pobawi, w końcu doliczyłem jej jeszcze
dwie godziny.
- Oczywiście, sir. Obawiam się tylko, że tym razem panienka wybrała sobie bardzo dobrą kryjówkę, i będzie w niej siedzieć do czasu, aż któryś bystry młodzian ją w końcu odszuka - odpowiedział z przekąsem starszy, budzący zaufanie mężczyzna w eleganckim czarnym farku - Byłbym z tego powodu niesamowicie rad... - zdawał się mówić przed zniknięciem za drzwiami kuchni.
- Raz, dwa, trzy, cztery...
SZUKAM! – krzyczął pełen entuzjamu ośmioletni chłopiec o brązowych oczach - Widzę pierwszego, widzęęę
nogę! Jesteś pod stołem! – zauważył rozradowany, wyciągając ze swej kryjówki pierwszego,
nadąsanego chłopca w zielonej kamizelce.
-
Skąd wiedziałeś? Obyś nie znalazł pozostałych! - wrzasnął, a jego pyzata twarz momentalnie przybrała różowy kolor.
Brązowooki
chłopiec na to nie zważał. Był zbyt pochłonięty szukaniem pozostałych dzieci,
które rozbiegły się po całym domu, a ten był naprawdę wieeeelki, więc zadanie
do prostych nie należało. Był nowy, nie znał zasad, i wychodził
z założenia, że wszelkie, nawet drobne próby oszustwa powinny być surowo
karane. Z każdego przydzielonego mu zadania musiał wywiązywać się wręcz
wzorowo. Takie miał bowiem postanowienia.
Tymczasem w szafie mała, schludnie ubrana dziewczynka o pochłaniająco niebieskich oczach i roztrzepanych włosach, prosiła w duchu swoich rodziców o odrobinę wyrozumiałości.
– Oby
doliczyli mi czas, oby doliczyli mi czas... – mówiła gorączkowo - Ha! W szafie
nikt nie będzie szukać. Tym razem wygram. Raczej mnie nie znajdą! – skarciła
sama siebie za zbyt donośny ton głosu – A co jeśli będę tu siedzieć do rana?
Inne dzieci już sobie pójdą... O nie! Będę tu siedzieć dopóki nikt tu nie
przyjdzie i mnie nii... – jej serce zamarło. Ktoś wszedł do pokoju...
Przystawiła
ucho do drzwi zamkniętej, starej szafy, bacznie śledząc każdy szmer świadczący
o obecności nieproszonego gościa. Serce biło jak oszalałe. Nie może tego
zrobić, po prostu nie może... Pierwszy raz była tak blisko wygranej.
– Tu
jesteś! – podskoczyła na dźwięk dobiegających zza pleców słów – Jesteś
dziewczyną? Aleś się schowała... – wydusił po chwili zadowolony z siebie
chłopiec.
- Co za wstrętny... UPARCIUCH! Tak, jestem
dziewczyną, a kogoś się tu spodziewał, co? Myślisz, że tylko chłopcy mogą mieć
takie fajne kryjówki? – zmierzyła go wzrokiem, odruchowo łapiąc się pod boki.
– Ja nieee,
no... jestem pełen podziwu. Strasznie trudno było Cię tu znaleźć – ciągnął
lekko zdezorientowany.
– Nie wyjdę
stąd! Jak mnie znalazłeś?! – domagała się wyjaśnień - Przecież drzwi były
zamknięte!
– Eee, coo?
– jego oczy rozszerzyły się w zdziwieniu - Jak to nie wyjdziesz? Będziesz tu
siedzieć do rana?
– Będę, a
co mi tam! Przecież i tak tu mieszkam! A w szafie nic mi nie grozi... -
Chłopiec nie mógł uwierzyć w to, co słyszy.
– Domagam się wyjaśnień! – nie dawała za
wygraną.
– Szafa...
Z tyłu jest jeszcze przejście. Widzisz? - wskazał ręką na odsuniętą
podróżną walizkę.
Jak mogłam
tego nie zauważyć? Przeoczyć taką dziurę? Zrobiło
się jej wstyd, lecz jedno musiała mu przyznać... Mimo wrednego charakteru i
niesamowitej upierdliwości, był naprawdę bystry.
– Nie
widziałam. Było ciemno – postanowiła iść w zaparte.
– To
wychodzimy? – zapytał nieśmiało chłopiec.
– Nigdzie nie idę! Znalazłeś mnie jako
ostatnią, więc można uznać, że wygrałam.
– Ale jak
to? Przecież tak nie można! Od tego są zasady! Wygrałabyś, gdybym nie znalazł
Ciebie wcale, a tak się nie stało – próbował tłumaczyć resztkiem sił, w istocie
nie rozumiejąc, dlaczego ta mała, zabawnie roztrzepana dziewczynka jest tak
uparta.
– I co z tego? Czy ktoś inny to potwierdzi?
Jesteśmy tu sami! Wychodzimy razem, albo wcale! – odpierała zarzuty poprawiając
sobie pogniecioną sukienkę. Przez chwilę w szafie zapanowała grobowa cisza.
Chłopiec starał się zrozumieć postawę dziewczynki, tłumacząc to sobie próbą wynagrodzenia
jakiejś wielkiej krzywdy, która z pewnością niedawno ją spotkała.
Może chciała w ten posób poprawić sobie samopoczucie? Bo niby dlaczego tak
bardzo jej zależało na wygranej? Chyba nie zrobi nic złego, gdy raz przymknie
oko na ustalone wcześniej zasady... A jeśli czynem tym sprawi jej wielką
radość? To byłby dobry uczynek, a dobre uczynki prędzej czy później są
wynagradzane... Jednak nie liczył na żadną nagrodę. W rzeczywistości od
najmłodszych lat naiwnie wierzył w dobroć, która raz ofiarowana - wraca do nas
po kilku sekundach, minutach, godzinach, dniach lub nawet latach – z jeszcze większą mocą.
– W
porządku, ale wyjdziemy razem... – odezwał się w końcu nieśmiało, łapiąc ją za
rękę.
- Razem! -
odwzajemniła uścisk dłoni, po czym razem popchnęli masywne drzwi szafy,
otwierając je z impetem.
Przez krótką chwilę oślepiające światło kryształowego żyrandola w salonie
wprawiło ich w osłupienie. Zmrużyli oczy, starając się jak najszybciej
przystosować do jasnego pomieszczenia. Spojrzeli na siebie w tym samym czasie,
jednak to chłopiec pierwszy dostrzegł urodę swej kapryśnej towarzyszki. Nigdy
nie myślał o dziewczynkach w ten sposób, nie zwracał uwagi na ich włosy, oczy
czy rumiane policzki, jednak w tamtej chwili serce zabiło mu nieco szybciej.
Nie rozumiał tego. Nie musiał...
– Jestem Will – wydusił.
– Jaa... jestem Rachel. I wcale nie wygrałam. Powiem im, że mnie
znalazłeś... – nieśmiało przyznała się do błędu. Nie wiedzieć czemu, chciała
wszystko naprawić. Wygrana stała się nieważna. To wszystko było już nieważne.
Patrzyła w osłupieniu na te piękne, brązowe oczy, które zdawały się być
nieprawdopodobnie duże. Zaraz po nich dostrzegła będące w drobnym nieładzie czarne włosy. Nie była już
zła, że znalazł jej kryjówkę. Teraz doceniała jego bystrość, którą jeszcze parę
minut temu przeklinała pod nosem w szafie.
– Dobrze, Rachel – zdawało mu się,
że ona myśli o tym samym... Nadal trzymali się za ręcę... I tak miało już
pozostać.
Wtedy On po raz pierwszy nagiął swe zasady. Dla niej. Zaś Ona wiedziała,
początkowo wypierając się tej uporczywie wracającej myśli, że patrząc w te
hipnotyzujące, brązowe oczy – przepadła na zawsze.
Spotkanie idealne.
***
Loki poczuł się, jak gdyby ktoś wyrwał mu z rąk zabawkę, którą z dnia na dzień zaczął pożądać. Nie znosił tego uczucia. Zawsze był tym drugim, bez względu na to, ile wysiłku wkładał w pracę nad swoim trudnym charakterem. Te myśli napędzały kiełkujący od lat obłęd... Oszołomiony, czuł się, jakby przymarzł do jednego miejsca, oddychając płytko, ilekroć próbował się pozbierać. Niesprawiedliwym było, że tak łatwo można go osłabić. Tak szybko i z tak małym wysiłkiem...
Był zazdrosny...
- Dość! - wrzasnął - Jak to zrobiłeś?! Nie rób tego więcej!
- Nie zrobiłem nic, czego byś nie był w stanie zrozumieć... Twoje naturalne zdolności...
- Moje naturalne zdolności pozwalają mi przetrwać, natomiast twoje zawiodły Cię do miejsc, do których nikt dobrowolnie by nie chciał iść... - czuł jak powoli popada w furię.
- Nawiązujesz kontakt z potworami i mordercami, wchodzisz im do głów, zaglądasz w najciemniejsze zakamarki, identyfikujesz się z ich emocjami. W imię czego? - jego wzrok biegał po twarzy rozmówcy jakby szukając zagubionej odpowiedzi - Bo myślisz, że możesz ich ocalić? Zbawić? - roześmiał się - Żałosne. Nie jesteś wybawicielem! Jesteś... - czuł jak trudna do przełknięcia staje się gula, którą od pewnego czasu ma w swoim gardle...
- Czy możemy już wracać? - wyszeptał
głosem zachrypniętym od szczerego bólu, odwracając wzrok od siedzącego na wózku kompana.
Łysy mężczyzna w odpowiedzi skinął głową, sprawnie odwracając swój pojazd. Otrzymał bowiem prawdziwą, nie wymagającą słów odpowiedź. Dojrzał zaszklone oczy wysokiego boga i wszelkie słowa stały się zbędne.
***