środa, 4 grudnia 2013

VII




***
 
 
 
 
Wszedł  do  pokoju,  gdy  wszyscy  wygodnie  siedzieli  na  czerwonej  kanapie  skandując  imię  jego  znajomej.  Znajomej,  na   którą   teraz   patrzył   inaczej...  Czuł   na   sobie   ciepło   spojrzenia,  gdy   ponownie   pojawił   się   w   zasięgu   jej   wzroku,   obserwował   radosny  śmiech,   wywołany   żartami   w   gronie   przyjaciół   i   smacznie   wyglądające   dania,   na   które  nikt   z   obecnych   nie   zwracał   uwagi. 
 
 
Czekaliśmy  na  Ciebie  -   machnęła  ręką,  nawołując  boga  kłamstw. 
 
 
-  Naa...  mniee?   -   wyglądał   na   zakłopotanego. 
 
 
Pewnie,   a   co   myślałeś?   Niegrzecznie   jest   rzucić  się   na   obiad,   gdy   kogoś   ze   znajomych   nie   ma   przy   stole  -  wtrąciła  się  Raven,   pokazując  pustą   butelkę   po  winie.   
 
 
-  Mam   nadzieję,  że   białe  ocalało...  -   uśmiechnął  się,   sięgając   po  sztućce.   Jasnowłosa   miłośniczka   czerwonego   wina   zdawała   się   niezbyt   przejmować   niewybrednym  komentarzem   nieoczekiwanie   przybyłego   gościa.   
 
 
Jasne,  ale   butelki   są   na   dole,  w   winiarni....  Teraz   nikt  tam  nie  pójdzie,  chyba,  że...  Rachel... 
 
 
O  nie,  nie...  Dość  popisów  na  dzisiaj  -   sprzeciwiła   się   reagując  rozbawieniem.  
 
 
-  Prosimyyyyyyy....  Ostatni   raz!  Obiecuję!  -  domagała  się  blondynka,  przykładając  dłoń  do  lewej  piersi.          
 
 
-  Właśnie,  Rachel,  prosimy  -   wtrącił   Loki,  patrząc  na  nią  lekko  zmrużonymi  oczami. 
 
 
-  Dobra,  już...  dobra...    -  wyciągnęła  prawą  rękę,  skupiając  całą   uwagę   na   położonym  na  drugim  końcu  długiego  korytarza   schowku,  z   którego   parę  sekund   później  wyleciały  dwie  lewitujące  butelki  odpowiednio  schłodzonego  wytrawnego  wina. 
 
 
Asgardczyk  wydawał  się  być  tym  wniebowzięty. 
 
 
-  Telekineza,  serio?  -  zapytał  niedowierzając.  
 
 
I  nie  tylko!  -  rzuciła  dumnie  Raven  -  Napij  się,  bo  jeszcze  nam  tu  uschniesz!  -  przechyliła  butelkę  w  kierunku  pustego  kieliszka   Lokiego.
 
 
-  Dziękuję.  Naprawdę  dobre.  Dawno  nie  miałem  okazji  kosztować  tak  wybornego  trunku  -  odparł  najuprzejmiej  jak  tylko  mógł,  chociaż   obawiał   się  reakcji   swego   osłabionego  ciała,   które  nie  zdawało  się  być  odporne  na  wysoko  procentowe  napoje.     
 
 
-  Skoro   zostałeś   zesłany   na   naszą   piękną  planetę,  może  spróbuj  pożyć  jak  jeden  z  nas -  wyszeptała  mu  do  ucha  Rachel,  przelotnie  muskając  je  wargami.
 
 
Polecasz?  A  Będziesz  w  stanie  odprowadzić  mnie  do  domu?  -  kontynuował  kokieteryjnie,  podnosząc  stojący  przed  nim   kryształowy   kieliszek  -  Czuję,  że  to  nie  skończy  się  dobrze.  Nie  jestem  w  stanie  przewidzieć  swojej  reakcji...  -  wziął  łyk  ładnie  wyglądającego  trunku.


 Alkohol  był  cierpki  i  przyjemnie  parzył   w  gardło. 
 
 
A  więc...  Pamiętasz  mnie?  -  zaczepiła   kobieta  o   włosach  w   odcieniu   ciepłego,   miodowego   blondu.  Bóg  kłamstw  posłał   jej  krótkie,  zdegustowane  spojrzenie,  jakby  nie   potrafił   rozumieć   midgardzkiego   poczucia   humoru.  
 
 
Jajaaa  sobie  robię.  Chyyyba  za  dużo  wyppiłłaammm  -  ciągnęła,  walcząc  z  powracającą  czkawką. 
 
 
Pięknie,  jeszcze  tego  mi  było  trzeba.  Konwersacji  z  żałosną,  pijaną  śmiertelniczką  -   pomyślał  przytykając  do  ust  kieliszek. 
 
 
-   Sypiacie  ze  sobą?  -   dociekała   wyraźnie  rozbawiona.   
 
 
Słucham?  -  Loki  omal  nie  zakrztusił  się  winem. 
 
 
-  No  nie  patrz  tak  na  mnie.  Dobrze  wiesz,  o  czym  mówię...  Czy  poszliście  już   do   łóżka? 
 
 
Skąd  to  pytanie?  -  skrzyżował  ręce  na  piersi  i  podniósł  sceptyczny  wzrok  na  pijaną  kobietę. 
 
 
-  Mam  oczy...  Poza  tym...  prawie  pożeracie  się  spojrzeniem.  Musisz  coś  z  tym  zrobić.  Podobasz  się  jej.  Nie  wypada  czekać  zbyt  długo...  -  pouczała.  Loki  zacisnął  szczękę. 
 
 
Dziękuję  za  rady.  Poradzę  sobie.  Chyba  jestem  w  stanie  samodzielnie  uwieść  kobietę  i...  -  w  porę  ugryzł  się  w  język,  wahając  się  przy  ostatnich  słowach. 
 
 
A  więc  jednak...  Sama  myśl  o  tej  zadziwiająco  tajemniczej  kobiecie  sprawiała,  że  jego  skóra płonęła.  Teraz  nie  było  już  odwrotu.  Ożywione  zmysły  beztrosko  tańczyły  w  ziemskim  organizmie  dawnego  nordyckiego  bóstwa,  budząc  do  życia  uczucia,  które  zdawały się  przepaść  na   zawsze.  Nieświadomie  zaczął  się  jej  ponownie  przyglądać,  niechętnie  kierując  wzrok  na  zmysłowe  usta,  intrygujące  oczy  i  delikatne,  choć  cholernie  niebezpieczne  ręce,  które  potrafiły  poradzić  sobie  niemal  z  każdym  rodzajem  broni.  A  gdyby  tak  ją  uwieść?  To  byłaby  miła  odmiana  od  smętnej,  nużącej  rzeczywistości,  która  roztaczała  dookoła  swe  posępne  sidła,   łapiąc   w   nie    każdego   napotkanego  midgardczyka.  
 
Spragniony  bliskości,  chciał  poczuć  uzależniające  ciepło  tych  dłoni,  tak   precyzyjnych  i  delikatnych,  że  nie  potrafił  przestać  myśleć  o  tym,  jakie  to  musi  być  doznanie,  by  czuć  je  na  sobie,  na   każdym  centymetrze  ciała...  I  doprowadzało  go  do  szału.      
 
 
Jego  myśli   obierały   coraz   bardziej   ryzykowne   tory... 
 
 
O  masz,  nawet  teraz...  Czy  Ty  mnie  słuchasz?  -  powoli  docierał  do  niego  głos  lekceważonej  dziewczyny.  Resztkiem  sił  przywołał  się  do  porządku. 
 
 
-   Przepraszam,  chyba  przez  chwilę  się  wyłączyłem  -  zwalił  winę  na  moc  pitego  przez  siebie  trunku.  
 
 
-   Wiedziałam,  że  chodzi  o  seksualne  napięcie  -  skwitowała  Raven,  podnosząc  się  z  miejsca.
 
 
-   Mój  nastrój...  Jest  chyba  zbyt   melancholijny  -  mruknął  z  poirytowaniem,  modląc  się  o  chwilę  spokoju. 
 
 
 -  Idę  sprawdzić,  kiedy  przyjedzie  Logan,  a  Ty  jedz,  zanim  wystygnie  na  dobre  -  wycofała  się,  śmiejąc  pod   nosem.
 
 
 
Logan...  Gdzieś  już  to  słyszał...
 
 
 
 
 
 
 
      

poniedziałek, 2 grudnia 2013

VI



***
 
 
 
 
Rachel!  Dobrze  Cię  widzieć.  Spóźniłaś  się  -  pogroziła  palcem  białowłosa  kobieta  o  pseudonimie  Storm. 
 
 
Przepraszam,  miałam  drobne... 
 
 
Och,  żartuję.  Nic  się  nie  stało.  Twój  znajomy  wszystko  już  nam  wyjaśnił  -  otworzyła  szerzej  drzwi,  zapraszając  do  środka. 
 
 
Mój  znaj...omy?  -  wydukała  zaszokowana.   
 
 
-  Przestań,  nie  ma  co  ukrywać...  Przystojny  -  szepnęła  na  ucho.  
 
 
Witaj,  Rachel.  Uprzedzałem  Cię,  że  się  spóźnisz  -  wyłonił  się  wysoki,  szczupły  mężczyzna  o  toksyczno -  zielonych  tęczówkach.  Miał  na  sobie  obcisłe  skórzane  spodnie,  ciężkie  czarne  buty  i   koszulę   w   leśnym  odcieniu  zieleni  z  podwiniętymi  rękawami,  co  w  odczuciu  Rachel  było  nieco  surrealistyczne,  albowiem  do  tej  pory  paradował  w   pełnych  bitewnych  regaliach.      
 
 
Twoi  przyjaciele  są  bardzo  gościnni.  Wejdź,  nie  daj  na  siebie  czekać... -  uśmiechnął  się  z  wyższością.  
 
 
Wbrew  zdrowemu  rozsądkowi,  milionerka  odpowiedziała  tym  samym,  choć  czuła  się  tak,  jakby  ktoś  przystawił  jej  nóż  do  gardła.  O  dziwo,  wymiana  zdań  była   odświeżająco  szybka  i  dowcipna.  
 
 
Gdy  przepędziła  resztki  paraliżującego  odrętwienia,  odparła:   
 
 
 
-  Faktycznie,  powinnam  była  się  Ciebie  posłuchać.  Dobrze,  że  masz  cudowne  wyczucie  czasu.  Inaczej  byłoby  trochę  głupio  -  zaczęła  swą  gierkę  -  Wstąpiłam  po  drodze  po  butelkę  wina,  żebyśmy  nie  przyszli  z  pustymi  rękoma,  ale  widzę,  że  i  bez  tego  bawisz  się  przednio...  I  raczej  preferujesz  białe...  -  wskazała  na  trzymaną  w  dłoniach  lampkę  wytrawnego  wina. 
 
 
Przyszłaś!  -  krzyknęła  Raven  rzuciwszy  się  na  jej  szyję.   
 
 
-  Nie  mówiłaś  ostatnio,  że  kogoś  poznałaś...   
 
 
To  raczej  delikatny  temat,  poznaliśmy  się  ledwie  dwa  dni  temu.  Butelkę  wina?  Mam  nadzieję,  że  też  lubisz  czerwone  -  zaśmiała  się  w  głos,  nie  dając  po  sobie  poznać  zmieszania. 
 
 
Pomogę...  -   Loki  podszedł  bliżej,  delikatnie  zdejmując  jej  cienki  beżowy  płaszcz  -  Oszukałaś  mnie...  Jestem  pod  wrażeniem  -  pochylił  się  tak,  że  ich  dzieliły zaledwie centymetry.   
     
 
Wow,  ale  chemia...  -  przerwała  im  Raven  -  Od  razu  widać,  że  macie  się  ku  sobie.  Wejdźcie,  zaraz  podadzą  coś  do  jedzenia... 
 
 
Bóg  wyglądał  na  lekko  speszonego,  ale   beznamiętnie   wzruszył   ramionami.  Po  przekroczeniu  progu  wystawne  wnętrze  salonu  wprawiło  go   w   zdumienie.  Ostrożnie  zadarł  głowę,  by  w  skupieniu  przyjrzeć  się  połyskującemu  kryszatłowemu  żyrandolowi,   który  oświetlając  subtelnie  czerwone,  skórzane   kanapy,  idealnie  komponował  się  z  dogasającym  w  oddali  kominkiem.  Usiadłszy  z   gracją   na   wygodnym   fotelu,  obserwował   krzątającą   z  srebrnymi  półmiskami  Rachel. 
 
 
Doprawisz?  Zaraz  podamy  aperitif  -  zwróciła  się  do  niej  czarnoskóra  kobieta  o  platynowych  włosach. 
 
 
-   Jasne  -  odparła  posypując  przyprawami  apetycznie  przypieczonego  kurczaka  -  A  gdzie  właściwie  jest  Profesor? 
 
 
-   Dołączy  do  nas  póżniej.  Jest  zajęty  badaniami.  Przynajmniej  pod  tym  kątem  nic  się  nie  zmieniło...  -  rzuciła  tajemniczo  Storm.  
 
 
-   A  co  uległo  zmianie?  O  czymś  nie  wiem?    
 
 
-  Dowiesz  się  po  posiłku...  -  zmiknęła  za  rogiem.
 
 


 
 
***




Gdzie  on  jest?!  -  krzyczał  władca,  ciągnąc  swojego  pierworodnego  za  skrawek  czerwonej  peleryny. 


Nie  wiem,  Ojcze,  klnę  się  na  wszystko 


Na  duszę  matki  również?  Łżesz!  Zaczynasz  się  robić  taki  sam,  jak  on!  Gdzie  on  jest,  pytam  się?!  -  Odyn  posłał  mu  złowrogie  spojrzenie.  Blondyn  spuścił  wzrok,  zaciskając  pięści. 


To  mój  brat.  Jeżeli  myślałeś,  że  pozwolę  patrzeć,  jak  skazujesz  go  na  powolną  śmierć?  -  mówił  przez  zaciśnięte  zęby. 


To  co?  Pozwolisz?  To  był  rozkaz!  Nie  rozumiesz  tego?  -  popchnął  syna  w  na  schody  -  Podważyłeś  mój  autorytet!  Znieważyłeś  swojego  króla...  I  co  ja  mam  teraz  zrobić?  CO?!  -  walnął  pięścią  w  kolumnę. 


Był  tu  niedawno  Eros.  Czy  Ty  masz  pojęcie,  jak  nierozsądnie  się  zachowałeś?  Jeśli  Thanos  się  o  tym  dowie,  momentalnie  wyczuje  słabość  i  zaatakuje  Asgard! 



Więc  cała  twa  postawa  jest  wyłącznie  dla  innych?  Przejmujesz  się  opinią  władców  pozostałych   światów,  nie  patrząc  na  to,  jak  widzi  Cię  twój  własny  syn?  -  Thor  miał  ściśnięte  gardło.  


Jesteś  moim  synem,  spadkobiercą  tego,  czego  przez  cały  swój  żywot  dokonałem... Zachowuj  się    więc    jak   na   przyszłego  władcę   pozostało!  -   Odyn   odwrócił   się   gwałtownie,  ciskając  w   niego  włócznią. 


Zapoznaj  się  z  tym  królewskim  atrybutem,  bo  choć  w  przyszłości  go  posiądziesz,  to  mądrości  nie  kupisz!  Dowiem  się,  gdzie  obecnie  przebywa  Loki  i  ściągnę  go  z  powrotem.  Nie   wyjdę   kolejny   raz   na   głupca  -  wrzasnął,  zostawiając  Thora  samego  z  myślami. 




***



Proszę,  proszę...  Nie  sądziłem,  że  będziemy  mieli  gościa!  



Bóg  chaosu  odnotował  zbliżającego  się  na  wózku  starszego  mężczyznę  i  szybko  wstał  z  zajętego  wcześniej  miejsca. 



Starzec  uśmiechał  się  życzliwie  patrząc  mu   prosto  w  oczy,  do  czasu  wymiany  powitalnego  uścisku  dłoni,  który  w   jego   mniemaniu  był  zwyczajem  mocno  idiotycznym. 


Jestem  Professor  Xavier.  Witamy  w  naszych  skromnych  progach. 


-  Dziękuję,  jestem...   -   badawczo   objął   rękę  drugiego  mężczyzny. 


Wiem  kim  jesteś...  -   <Loki  Laufeysonie>  -  dokończył  nie  poruszając  ustami. 


Rachel   próbowała  powstrzymać   się   przed   wzbierającym  wybuchem  śmiechu,  widząc  paranoję  malującą  się  na  twarzy  zielonookiego  towarzysza,  który   z  dezorientacją  przyglądał  się  sufitowi.  Szybko  pojęła,  że  Xavier  najwyraźniej  „wszedł  mu  do  głowy”,  nawiązując  telepatyczny  kontakt.   


Tak,  dobrze  myślisz.  Jestem  telepatą...  I  poruszam  się   na  wózku  w  wyniku  niefortunnego  wypadku.  Stare  dzieje  -  zmarszczył  czoło,  wyłapując  kwaśną  minę  boga.     


Czy  Ty  właśnie...  -   zapytał   niepewnie  w   myślach. 


Zobaczyłem  twoją  przeszłość?  Owszem.  Nie  tylko  Ty  potrafisz  pozyskiwać  w  ten  sposób  informacje. 


-   Nie  szukam  zwady...  -  przyjął  obronną  postawę. 


- ...Ani  przyjaźni...  -  celnie  zauważył  Profesor  -  Ona  nie  wie,  prawda?  Nie  martw  się,  nie  zamierzam  Cię  wyręczać.  Jesteś  naszym  gościem,  więc  dopóki  będziesz  pod  tym  dachem,  zaznasz   upragnionego  schronienia  -  Loki  w  odpowiedzi  wybuchł  śmiechem.  Dlaczego  znów  pozwolił  na  to,  by  stać  się  zależnym  od  zwykłego  śmiertelnika? 


Zanim  rozpoczniemy  ucztę,  pozwól,  że  oprowadzę  Cię  po  pozostałej  części  posiadłości  -  odezwał  się  głośno  Xavier  -  Może  nie  wyglądam,  ale  jestem  dobrym  materiałem  na  kompana...  -  zasugerował,  klepiąc  się  po  bezwładnych  nogach. 


Z  przyjemnością.  Panie  wybaczą  -  ukłonił  się  z  wrodzonym  wdziękiem  asgardzki  książe,  nie  bardzo  wiedząc,  jak  zachować  się  w  sytuacji,  gdy  jego  rozmówca  ma  problemy  z  chodzeniem.  W  jego  królestwie  wszyscy  cieszyli  się  nienaganną  fizyczną  sprawnością.


Nie  trzeba.  Poradzę  sobie.  Po  tylu  latach  niemocy,  nauczyłem  się  sprawnie  poruszać  -  wyczuł  chęć  niesienia  pomocy  -  W  pewnym  sensie,  koła  zastępują  mi  nogi...   


-  Przepraszam.  Nie  wiedziałem...  Czy  to  Cię  uraziło?  -  zapytał  speszony,  ściągając  dłonie  z  uchwytów  służących   do   prowadzenia  wózka. 


Powiedzmy,  że  przywykłem.  Prawie  każdy  reaguje  w  ten  sposób...  -  westchnął  -  Widzisz,  nie  jesteśmy  do  końca  normalnymi  ludźmi...  -  Loki  przystanął. 


-   Jesteśmy  mutantami.  Posiadającymi  niezwykłe,  czasami  budzące  lęk  umiejętności,  dlatego  przebywamy  w  tej  chłodnej,  przytłaczającej  swą  rozpiętnością  posiadłości,  która  była  niegdyś  mym  rodzinnym  domem...  -  kontynuował  -  Schowałem  tu  ich  przed  niezrozumiałym  wzrokiem  reszty  społeczeństwa.  Ludzie  boją  się  odmieńców,  a  gdy  się  boją... 


-  Zaczynają   przyjmować   agresywną    postawę.  Miałem  więc  szczęście,  że  w  moim  przypadku  skończyło  się  na  zwykłym  odrzuceniu  -  rzucił  złośliwie  bóg  kłamstw. 


Nie  do  końca  to  chciałem  powiedzieć  -  spojrzał  z  dołu  na  wysokiego  brutneta  -  Wiem,  że  ciekawi  Cię,  co  takiego  robi  tu  Rachel.  Nie  przyznasz  się,  ale  z  każdym  dniem  intryguje  Cię  coraz  bardziej...  -  popatrzył,  jak  zielonooki  młodzian  bezradnie  usiłuje  przybrać  dogodną  maskę. 


Twoja  życzliwość  jest  wręcz  frapująca  -  wyszczerzył  się. 



Ciężko  oszukać   kogoś,  kto  przegląda  cudze  myśli,  niczym  kartki  interesującej  książki.  Nie  próbuj  tego  -  gwałtownie  zahamował,  wydobywając  spod  kół  krótki  pisk. 


-  Nie  wiem,  co  planujesz,  ale...


To  jedna  z  moich  zalet  -  dumnie  zauważył  Loki. 


Zanim   ją   skrzywdzisz,   pragnę   Ci   coś   pokazać...   -   skomentował   osobliwie  niepełnosprawny   naukowiec,   podtrzymując   napięcie,   które   z   każdą   sekundą   coraz  intensywniej   rozbudzało   ciekawość   Asgardczyka.        





***



Loki  zobaczył  to,  co  podczas  pierwszej  wizyty  ujrzał  Xavier.  Ból,  cierpienie,  odrzucenie  i  wszechogarniającą  rozpacz,  spowodowaną  permanentnym  poczuciem  winy.  Przez  parę  minut  był  świadkiem  najważniejszych  wydarzeń  w  jej  życiu.  Wszystko  widziane  z  boku,  z  punktu  widzenia  nocnego  portiera,  który  rezygnuje  ze  snu  na  rzecz  bacznego  obserwowania  otoczenia. 

Poczuł  ukłucie  zawodu,  gdy  jej  ukochany  wybrał  inną,  szaleństwo  na  wieść  o  jego  śmierci,  rozgoryczenie  wywołane  ukryciem  ważnego  listu  oraz  bogate,  samotne  życie  w  przytłaczających  murach  starego  zamku.  Setki  bezsennych  nocy,  poświęconych  nastawianiu  złamanych  kości  i  zszywaniu  otrzymanych  w  wyniku  walki  ran,  a  także  poczucie,  że  jest  się  nikim.  Całe  jej  życie  było  jedną,  wielką  mistyfikacją,  zaplanowaną  w  każdym,  nawet  najdrobniejszym  szczególe,  jakby  układał  ją  jakiś  opętany,  pozbawiony  zdrowych  zmysłów  masochista...

Widywała  wielu  mężczyzn,  lecz   żaden  z  nich  nigdy  nie  przekroczył  progu  jej  sypialni.  Wykorzystywała  ich  słabość  w  celu  krótkiej  naocznej  prezentacji,  bacznie  śledzonej  i  dokumentowanej  przez  dziennikarzy  Gotham.  Później  zwykle  nie  oddzwaniała,  wysyłając  wypełnione  gotówką  koperty  z  krótką  notką: 



"Dziękuję  za  wieczór,  Rachel ;-)" 
 
 
Była  arogancka,  chłodna  i  nieprzystępna.  Nikt  w  Gotham  jej  nie  lubił,  choć  prawie  wszyscy  otwarcie  deklarowali  olbrzymią  sympatię.  Kochali  jej  pieniądze,  a  ona  miała  tego  świadomość,  dlatego  od  czasu  do  czasu,  organizowała  wystawne  bale,  na  których  udawała,  że  się  świetnie  bawi.  W  głębi  duszy  marząc  o  kochającej  rodzinie,  dla  której  bez  namysłu  poświęciłaby  wszystko.  Po  cichu  łudziła  się,  że  William  kiedyś  się  jej  oświadczy,  deklarując  gotowość  spędzenia  z  nią  resztę  życia.  Nie  zrobił  tego...  Z  czasem  porzucił  wyidealizowany  obraz  ukochanej  z  dzieciństwa,  uwalniając  się  od  wytworzonej  przez  nią  obłudy,  wszak  nie  potrafił  żyć  u  boku  kogoś,  kto  sam  do  końca  nie  potrafił  się  określić.  Nie  umiał  zwalczyć  jej  mrocznego  oblicza,  które  z   czasem   urosło  do  rangi  alter ego,  dlatego...  POKOCHAŁ  INNĄ.  Kobietę,  która  niedługo  potem  przypadkiem  zginęła  z  rąk  Rachel.  Loki  widział  dramatyczne  sceny  walki   o   życie   syna   miejscowego  komisarza,  którego  uprowadziła  oszpecona,  ogarnięta  chęcią  zemsty  wybranka  Willa.  Nie  musiał  zadawać  pytań,  po  prostu  rozumiał.  Sam  od  niepamiętych  czasów  żył  w  cieniu.  Wiecznie  okłamywany,  odrzucany  i  poniżany.  Wyśmiewany,  ilekrość  starał  się  zabłysnąć  heroicznym  czynem,  albowiem  wszystkie  zasługujące  na  uwagę  historie,  miały  miejsce  wtedy,  gdy  uczestniczył  w  nich  jego  starszy  brat,  Thor.  Loki   przypomniał   sobie,   jak   straszył   go   opowieściami   o   czatujących   pod   łóżkiem   potworach,   które   raz   na   zawsze  przepędzi   swoim   drewnianym   mieczem.  Przyszły  bóg  kłamstw  tak  bardzo  bał  się  wysunąć  nogę  spod  kołdry,  że  z  przerażenia  sikał  w  łóżko,  co  oczywiście  nie  uszło  uwadze  śmiejącego  się  do  rozpuku  Thora,  w  mgnieniu  oka  zwołującego  ojca  i  całą  paczkę  przyjaciół,  wytykając  tchórza  palcami.  
 
 
 
 
***             
 


–  Ależ   pozwól  się  jej  jeszcze  pobawić.  Ma  dopiero  osiem  lat,  na  naukę  j.  francuskiego   jeszcze  przyjdzie  pora  –  gdzieś  z  salonu  dobiegał  głos  wyraźnie   zatroskanej  kobiety.
 

Sam  nie  wiem,  kochanie,   może  faktycznie  jest  na  to  za  wcześnie?  Charlie,  jak  spotkasz  panienkę  Rachel,   bądź  łaskaw  ją  poinformować,  żeby  skończyła  zabawę  przed  21:00,  wszak  jutro z  rana  przychodzi  korepetytor –  powiedział  z  łagodnym  uśmiechem mężczyzna  w  szarym  swetrze  –  Niech  się  pobawi,  w  końcu  doliczyłem  jej  jeszcze   dwie  godziny.   
 
 
 -   Oczywiście,  sir.  Obawiam  się  tylko,  że  tym  razem  panienka  wybrała  sobie  bardzo  dobrą  kryjówkę,  i  będzie  w  niej  siedzieć  do  czasu,   aż  któryś  bystry  młodzian  ją  w  końcu  odszuka  -  odpowiedział  z  przekąsem  starszy,  budzący  zaufanie  mężczyzna  w  eleganckim  czarnym  farku  -  Byłbym  z  tego  powodu  niesamowicie   rad...  -  zdawał  się  mówić  przed  zniknięciem  za  drzwiami  kuchni. 
 
 
-   Raz,  dwa,  trzy,  cztery...   SZUKAM!  –  krzyczął  pełen  entuzjamu  ośmioletni  chłopiec  o  brązowych  oczach  -   Widzę  pierwszego,  widzęęę   nogę!  Jesteś  pod  stołem!  –  zauważył  rozradowany,  wyciągając  ze  swej  kryjówki  pierwszego,   nadąsanego  chłopca  w  zielonej  kamizelce. 
 
 
Skąd  wiedziałeś?  Obyś  nie  znalazł  pozostałych!  -  wrzasnął,  a  jego  pyzata  twarz  momentalnie  przybrała  różowy  kolor. 
 
 




Brązowooki   chłopiec  na  to  nie  zważał.  Był  zbyt  pochłonięty  szukaniem  pozostałych  dzieci, które  rozbiegły  się  po  całym  domu,  a  ten  był  naprawdę  wieeeelki,  więc  zadanie   do  prostych  nie  należało.  Był  nowy,  nie  znał  zasad,  i  wychodził   z  założenia,  że  wszelkie,  nawet  drobne  próby  oszustwa  powinny  być  surowo   karane.  Z   każdego  przydzielonego  mu  zadania  musiał  wywiązywać  się  wręcz   wzorowo.  Takie  miał  bowiem  postanowienia.  
 
 
Tymczasem  w  szafie  mała,  schludnie  ubrana  dziewczynka   o   pochłaniająco  niebieskich  oczach  i  roztrzepanych  włosach,  prosiła  w  duchu  swoich  rodziców  o  odrobinę  wyrozumiałości.  
 
–  Oby   doliczyli  mi  czas,  oby  doliczyli  mi  czas...  –  mówiła  gorączkowo  -  Ha!  W  szafie   nikt  nie  będzie  szukać.  Tym  razem  wygram.  Raczej  mnie  nie  znajdą!  –  skarciła   sama  siebie  za  zbyt  donośny  ton  głosu  –  A  co  jeśli  będę  tu  siedzieć  do  rana?   Inne  dzieci  już  sobie  pójdą...  O  nie!  Będę  tu  siedzieć  dopóki  nikt  tu  nie   przyjdzie  i  mnie  nii...  –  jej  serce  zamarło.  Ktoś  wszedł  do  pokoju...
 

Przystawiła   ucho  do  drzwi  zamkniętej,  starej  szafy,  bacznie  śledząc  każdy  szmer  świadczący   o  obecności  nieproszonego  gościa.  Serce  biło  jak  oszalałe.  Nie  może  tego   zrobić,  po  prostu  nie  może... Pierwszy  raz  była  tak  blisko  wygranej.  
 
 
–  Tu  jesteś!  –  podskoczyła  na  dźwięk  dobiegających  zza  pleców  słów  –  Jesteś   dziewczyną?  Aleś  się  schowała...  –  wydusił  po  chwili  zadowolony  z  siebie   chłopiec. 
 
 
-  Co  za  wstrętny...  UPARCIUCH!  Tak,  jestem   dziewczyną,  a  kogoś  się  tu  spodziewał,  co?  Myślisz,  że  tylko  chłopcy  mogą  mieć   takie  fajne  kryjówki?  –  zmierzyła  go  wzrokiem,  odruchowo  łapiąc  się  pod  boki.

 
–  Ja  nieee, no...  jestem  pełen  podziwu.  Strasznie  trudno  było  Cię  tu  znaleźć  –  ciągnął  lekko  zdezorientowany.  
 

 
–  Nie  wyjdę   stąd!  Jak  mnie  znalazłeś?!  –  domagała  się  wyjaśnień  -  Przecież  drzwi  były   zamknięte!

 
–  Eee,  coo?   –  jego  oczy  rozszerzyły  się  w  zdziwieniu  -  Jak  to  nie  wyjdziesz?  Będziesz  tu   siedzieć  do  rana?
 

–  Będę,  a   co  mi  tam!   Przecież  i  tak  tu  mieszkam!   A  w  szafie  nic  mi  nie  grozi...  -  Chłopiec  nie  mógł  uwierzyć  w  to,  co  słyszy.
 
–  Domagam  się  wyjaśnień!  –  nie  dawała  za   wygraną.
 
–  Szafa...   Z  tyłu  jest  jeszcze  przejście.  Widzisz?  -  wskazał  ręką  na  odsuniętą   podróżną  walizkę.
Jak  mogłam   tego  nie  zauważyć?  Przeoczyć  taką  dziurę?   Zrobiło   się  jej  wstyd,  lecz  jedno  musiała  mu  przyznać...  Mimo  wrednego  charakteru  i   niesamowitej  upierdliwości,  był  naprawdę  bystry.
 
–  Nie   widziałam.  Było  ciemno  –  postanowiła  iść  w  zaparte.
 
–  To   wychodzimy?  –  zapytał  nieśmiało  chłopiec.

 
–  Nigdzie  nie  idę!  Znalazłeś  mnie  jako   ostatnią,  więc  można  uznać,  że  wygrałam.

 
–  Ale  jak   to?  Przecież  tak  nie  można!  Od  tego  są  zasady!  Wygrałabyś,  gdybym  nie  znalazł   Ciebie  wcale,  a  tak  się  nie  stało  –  próbował  tłumaczyć  resztkiem  sił,  w  istocie   nie  rozumiejąc,  dlaczego  ta  mała,  zabawnie  roztrzepana  dziewczynka  jest  tak   uparta.

 
–  I  co  z  tego?  Czy  ktoś  inny  to  potwierdzi?   Jesteśmy  tu  sami!  Wychodzimy  razem,  albo  wcale!  –  odpierała  zarzuty  poprawiając   sobie  pogniecioną  sukienkę.  Przez  chwilę  w  szafie  zapanowała  grobowa  cisza.   Chłopiec  starał  się  zrozumieć  postawę  dziewczynki,  tłumacząc  to  sobie  próbą  wynagrodzenia jakiejś  wielkiej  krzywdy,  która  z  pewnością  niedawno  ją  spotkała.   Może  chciała  w  ten  posób  poprawić  sobie  samopoczucie?  Bo  niby  dlaczego  tak   bardzo  jej  zależało  na  wygranej?  Chyba  nie  zrobi  nic  złego,  gdy  raz  przymknie   oko  na  ustalone  wcześniej  zasady...  A  jeśli  czynem  tym  sprawi  jej  wielką   radość?  To  byłby  dobry  uczynek,  a  dobre  uczynki  prędzej  czy  później  są   wynagradzane...  Jednak  nie  liczył  na  żadną  nagrodę.  W  rzeczywistości  od   najmłodszych  lat  naiwnie  wierzył  w  dobroć,  która  raz  ofiarowana  -  wraca  do  nas   po  kilku  sekundach,  minutach,  godzinach,  dniach  lub  nawet  latach  –  z  jeszcze  większą  mocą. 
 

–  W   porządku,  ale  wyjdziemy  razem...  –  odezwał  się  w  końcu nieśmiało,  łapiąc  ją  za   rękę.

 
-  Razem!  -   odwzajemniła  uścisk  dłoni,  po  czym  razem  popchnęli  masywne  drzwi  szafy,   otwierając  je  z  impetem.
 
Przez  krótką  chwilę  oślepiające  światło  kryształowego  żyrandola  w  salonie   wprawiło  ich  w  osłupienie. Zmrużyli  oczy,  starając  się  jak  najszybciej  przystosować  do  jasnego  pomieszczenia.  Spojrzeli  na  siebie  w  tym  samym  czasie,   jednak  to  chłopiec  pierwszy  dostrzegł  urodę  swej  kapryśnej  towarzyszki.  Nigdy   nie  myślał  o  dziewczynkach  w  ten  sposób,  nie  zwracał  uwagi  na  ich  włosy,  oczy   czy  rumiane  policzki,  jednak  w  tamtej  chwili  serce  zabiło  mu  nieco  szybciej.  Nie  rozumiał  tego.  Nie  musiał...

–  Jestem  Will  –  wydusił.

 
–  Jaa...  jestem  Rachel.  I  wcale  nie  wygrałam.  Powiem  im,  że  mnie   znalazłeś...  –  nieśmiało  przyznała  się  do  błędu.  Nie  wiedzieć  czemu,  chciała   wszystko  naprawić.  Wygrana  stała  się  nieważna.  To  wszystko  było  już  nieważne.   Patrzyła  w  osłupieniu  na  te  piękne,  brązowe  oczy,  które  zdawały  się  być nieprawdopodobnie  duże.  Zaraz  po  nich  dostrzegła  będące  w   drobnym  nieładzie  czarne  włosy.  Nie  była  już   zła,  że  znalazł  jej  kryjówkę.  Teraz  doceniała  jego  bystrość,  którą  jeszcze  parę   minut  temu  przeklinała  pod  nosem  w  szafie.

–  Dobrze,  Rachel  –  zdawało  mu  się,   że  ona  myśli  o  tym  samym...  Nadal  trzymali  się  za  ręcę...  I  tak  miało  już  pozostać.
 
Wtedy  On  po  raz  pierwszy  nagiął  swe  zasady.  Dla  niej.  Zaś  Ona  wiedziała,   początkowo  wypierając  się  tej  uporczywie  wracającej  myśli,  że  patrząc  w  te   hipnotyzujące,  brązowe  oczy  –  przepadła  na  zawsze.
 
Spotkanie  idealne.
 
***


 
Loki  poczuł  się,  jak  gdyby  ktoś  wyrwał  mu  z  rąk  zabawkę,  którą  z  dnia  na  dzień  zaczął  pożądać.  Nie  znosił  tego  uczucia.  Zawsze  był  tym  drugim,  bez  względu  na  to,  ile  wysiłku  wkładał  w  pracę  nad  swoim  trudnym  charakterem.  Te  myśli  napędzały  kiełkujący  od  lat  obłęd...  Oszołomiony,  czuł  się,  jakby  przymarzł  do  jednego  miejsca,  oddychając  płytko,  ilekroć  próbował  się  pozbierać.  Niesprawiedliwym  było,  że  tak  łatwo  można  go  osłabić.  Tak  szybko  i   z   tak  małym  wysiłkiem... 
 
 
Był  zazdrosny...


Dość!  -  wrzasnął  -  Jak  to  zrobiłeś?!  Nie  rób  tego  więcej! 


Nie  zrobiłem  nic,  czego  byś  nie  był  w  stanie  zrozumieć...  Twoje  naturalne  zdolności...   


Moje  naturalne  zdolności  pozwalają  mi  przetrwać,  natomiast  twoje  zawiodły  Cię  do  miejsc,  do  których  nikt  dobrowolnie  by  nie  chciał  iść...  -  czuł  jak  powoli  popada  w  furię.


 -  Nawiązujesz  kontakt  z  potworami  i  mordercami,  wchodzisz  im  do  głów,  zaglądasz  w  najciemniejsze  zakamarki,  identyfikujesz  się  z  ich  emocjami.  W  imię  czego?  -  jego  wzrok  biegał  po  twarzy  rozmówcy  jakby  szukając  zagubionej  odpowiedzi  -  Bo  myślisz,  że  możesz  ich  ocalić?  Zbawić?  -  roześmiał  się  -  Żałosne.   Nie   jesteś  wybawicielem!   Jesteś...   -   czuł   jak   trudna   do   przełknięcia   staje   się   gula,   którą   od   pewnego   czasu   ma   w   swoim   gardle...   


-  Czy  możemy  już  wracać?  -   wyszeptał   głosem  zachrypniętym  od  szczerego  bólu,  odwracając  wzrok  od  siedzącego  na  wózku  kompana. 
 
 
Łysy  mężczyzna  w  odpowiedzi  skinął  głową,  sprawnie  odwracając  swój  pojazd.  Otrzymał  bowiem  prawdziwą,  nie  wymagającą  słów  odpowiedź.   Dojrzał  zaszklone  oczy  wysokiego  boga  i  wszelkie  słowa  stały  się  zbędne.   
 


 
 
 
***