sobota, 30 listopada 2013

V


***



Ku  zaskoczeniu  Rachel,  Bóg  kłamstw  okazał  się  uważnym  i  pojętnym  uczniem,  a  samo  objaśnianie  obsługi  komputera  niewytłumaczalną  przyjemnością.  Patrzyła  z  ciekawością,  jak  łapczywie  pochłania  wiedzę  z  postawionej  na  stole  midgardzkiej  maszyny,  wpisując  w  wyszukiwarkę  coraz  to  więcej  nurtujących  go  zagadnień. 
 
 
Stojąc   z   boku,   można   było   odnieść   wrażenie,  że   widzi   w   tym   nie   tylko   cenne   źródło  informacji,   ale   także   nowo   odkrytą   frajdę,   której   nie   zaznał   jak   dotąd   w   odległym   od   Ziemi   królestwie.
 
 
Nie  trzeba.  Poradzę  sobie  -  powiedział  zniecierpliwiony,  nie  odrywając  wzroku  od  ekranu  laptopa.
 
 
Nie,  poczekaj...  Powoli.  Najeżdżasz  kursorem  i  dwukrotnie  klikasz  -  pochyliła  się bardziej nad  bogiem,  chwytając  myszkę  i  tym samym obejmując spoczywającą  na  niej  bladą,  smukłą dłoń  asgardzkiego  księcia. 
 
 
Bóg  prawie  odskoczył  na  nagłe  zetknięcie  z  gorącą  skórą.  Nagle  zdał  sobie  sprawę,  jak dawno  nikt  go  nie  dotykał...  Prawdziwie  dotykał,  bez  intencji  zadania  bólu  lub sponiewierania.  Całe  wieki  nie  czuł  na  sobie  subtelnych  pocałunków,  leciutkich  westchień  czy  chociażby  namiętnych  spojrzeń  zainteresowanych  nim  kobiet.  Wszystkie  zaabsorbowane  były  wysokim,  dobrze  zbudowanym  blondynem,  nie  tracąc czasu  na  ukrywającego  się  w  cieniu  starszego  brata   bruneta.  Przerażał  je  i  w  pewnym  stopniu  brzydził,  ponieważ  jego  uroda  znacznie  odbiegała  od  panujacych  w  Asgardzie  standartów. 
 
 
Halo?  Słuchasz  mnie?  W  ogóle  nie  patrzysz  na  ekran  -   usłyszał  po  chwili. 
 
 
Tak,  otwieram  przeglądarkę  i  wypisuję  słowo  lub  frazę  -  mruknął  -  iii... klikamy  raz  -  powtórzył  po  nauczycielce,  choć  jego myśli były bardziej ukierunkowane na przyjemne mrowienie,  które  rozchodziło  się  od  miejsca,  gdzie  na  jego  ręce  spoczywał  delikatny  ciężar dłoni  ciekawej  niewiasty. 
 
 
-  Brawo.  Widzisz,  wcale  nie  jest  tak  źle  -  zachęcała  go. 
 
 
Ech,  jednak  nie  potrafię  rozszyfrować  samodzielnie  mechanizmów  tego  urządzenia...  -  westchnął  zrezygnowany,  spoglądając  niepewnie  ciekawymi  świata  zielonymi  oczami. 
 
 
Takie  rzeczy  przychodzą  z  czasem.  Potrzebujesz   po  prostu  praktyki  -  nagle  dłoń  Rachel  cofnęła  się,  pozostawiając  po  sobie  jedynie  rozlewające  się  od  czubków  palców  zimno. 
 
 
A  to?  Jak  mogę  to  wyświetlić?  -  dociekał. 
 
 
To  całkiem  proste...  Klikasz  myszką... iii... O  proszę,  po chwili  masz  już  cały  spis  dostępnych  książek.  Możesz  przejrzeć  całą  listę,  by  wybrać  na  końcu  tę,  która  wyda  Ci  się  ciekawa...  -  Niespodziewanie,  ta  sama  dłoń  spoczęła  teraz  na  szczupłym  ramieniu  boga,  który  zaskoczony  coraz  większym  zmniejszaniem  dystansu,  zdusił  w  sobie  pierwszy  odruch zrzucenia  jej  z  siebie.  Starał  się  nie  przyznawać  przed  samym  sobą  do  nieoczekiwanego  komfortu,  jaki  przynosił  ten  prosty  gest.   
 
Nie  spieszysz  się?  Zdaje  mi  się,  że  miałaś  gdzieś  dzisiaj  wybyć...  -  uśmiechnął  się  nie  odsłaniając  zębów. 
 
-  Yy,  faktycznie.  Na  śmierć  zapomniałam... Idę  wziąć  prysznic.  Komputer  jest  do  twojej  dyspozycji  -  pobiegła  w  kierunku  łazienki.  Obejrzał  się  za  siebie,  upewniając,  czy  został  zupełnie  sam. 
 
 
-  Uhmm...  -  odchrząknął,  wpisując  w  adres  wyszukiwarki: 
 
 
"Rachel.  Gotham"   
 
 
 
SZUKAJ  -  nacisnął  myszką,  uśmiechając  się  zawadiacko  na  widok  całej  listy  artykułów. 
 
 
 
 Nigdy  nie  trzymaj  prywatnych  rzeczy  w  zasięgu  wzroku  obcych,  Rachel.  Ten  niebieski  notesik  okazał  się  doprawdy  przydatny... 
 
 
 
 
***    
 

 

 "Milionerka  wydaje  przyjęcie  na  rzecz  osieroconych  dzieci!" 

 

"Dziedziczka  olbrzymiej  fortuny,  Rachel  Stone,  po  raz  kolejny  zorganizowała  w  swojej  zapierającej  dech  w  piersiach  posiadłości,  coroczny  bal  charytatywny,  którego  głównym  celem  jest  dofinansowanie  sierocińca  imienia  Św.  Patryka  w  Gotham.  Dzięki  zebranym  funduszom,  podopowieczni  placówki  będą  mogli  m.in.  wyjechać  na  upragnione  wakacje,  pójść  na  wymarzone  studia  lub  kupić  niezbędne  do  edukacji  książki  i  komputery (...)"           


 
"(...)Imponująca  kreacja  dziedziczki,  najwyraźniej  przypadła  do  gustu  jednemu  z  najbardziej pomysłowych  wynalazców  technologii  wojskowej  na  świecie,  który  nie  bacząc  na  olbrzymie  koszty,  chętnie  wziął  udział  w  licytacji.  Nagrodą  miał  być  wspólny  taniec,  a  także  kolacja  w  towarzystwie  olśniewająco  pięknej  gospodyni  imprezy."  
 

 
"(...)Zakończona  olbrzymim  sukcesem  licytacja,  skończyła  się  na  horrendalnej  sumie  pół  miliona  dolarów,  którą  szczęśliwy  zwycięzca  niemal  natychmiast  pokrył  w  gotówce(...)"   
 

 
"Swoją  wygraną,  Antony  Stark,  podsumował  w  charakterystyczny  dla  siebie  sposób: 
 
 -  Dobrze,  że  wziąłem  ze  sobą  drobne   -  skomentował  krótko,  przepychając  się  przez  tabuny  ciekawiskich  dziennikarzy(...)"   
 
 
 
Loki  przejechał  opuszkami  palców  po  błyszczącej  obudowie  laptopa,  widząc  na  ekranie  znajomą  postać  w  krwistoczerwonej  wieczorowej  sukni. 


 


A  więc  zna  Starka...  To  niemożliwe  -  jęknął,  czując,  jakby  jego kończyny odlane były z ołowiu  - Chyba  nie  współpracuje  z  tym  aroganckim,  blaszanym  dupkiem  i  jego  zgrają  pseudo  bohaterów... 
 
 
Zaaferowany  klinął  w  następny  artykuł:   
 
 
 

"Mieszkańcy  Gotham  w  żałobie" 

 

"Dzisiaj  w  godzinach  popołudniowych  odbyło  się  uroczyste  pochowanie  ofiar  brutalnych   terrorystycznych  ataków,  spędzających  sen  z  powiek  wszystkich  mieszkańców  Gotham.  Część  tragicznie  zmarłych  osób  do  dziś  nie  została  oznaleziona  i  zidentyfikowana.  Wśród  nich  znajduje  się  uprowadzona  w  tajemniczych  okolicznościach  milionerka,  Rachel  Stone,  którą  władze  Gotham  oficjalnie  uznały  jakiś  czas  temu  za  zmarłą.  Na  pogrzebie  obecny  był  burmistrz  miasta  oraz  komisarz  James  Gordon,  który  po  wygłoszeniu  wzruszającej  przemowy  na   podium,  połozył   obok   świeżo  postawionego  pomnika  panny  Stone  bukiet  białych  lilii(...)".
 
 
"Widzę  piękne  miasto  i  wspaniały  lud,  powstający  z  tej  otchłani.  Widzę  życie  tych,  za  których  oddaję  własne.  Spokojne,  pożyteczne,  kwitnące  i  szczęśliwe.  Widzę,  że  mam  miejsce  w  ich  sercach,  oraz  w  sercach  ich  potomków  na  pokolenia.  To  co  robię,  jest  o  wiele  lepsze  od  tego,  co  kiedykolwiek   zrobiłem.  Odpoczynek,  na  który  się  wybieram,  jest  lepszy,  niż  jakikolwiek  dotychczas...  -  Komisarz  jak  dotąd  nie  skomentował   tych  zaskakujących  słów,  ignorując  pytania  o  ukryty  w  nich  przekaz(...)"   
   
 
"Testament  Pani  Stone  nie  odzwierciedla  uszczuplenia  majątku,  jednak  i  tak  do  przekazania  są  znaczne  środki.  Rachunki  mają  być  pokryte  ze  sprzedaży  wposażenia  domu.  Wszystko  co  zostanie,  przejmie  Charlie  J.  Pennyworth.  Dom  i  posiadłość  zostały  pozostawione  miastu  Gotham,  pod  warunkiem,  że  nie  zostaną  zniszczone  czy  jakkolwiek  zmienione,  oraz  że  znajdą  wyłącznie  jedno  przeznacznie  -  Dom  Opieki  dla  zagrożonych  i  osieroconych  dzieci  miasta(...)".  
 
 
"(...)Tak   mi   przykro.   Zawiodłem   Panią.   Ufała   mi   Pani,   a   ja   Panią   zawiodłem...szeptał  bliski   przyjaciel   i   opiekun,   Charlie   Pennyworth,  obok  którego  stał  wyraźnie  przybity  miliarder,  Tony  Stark..."
 
 
 
Bóg  uniósł  w  geście  zaskoczenia  brew.  Nie  potrafił  już  zdusić  rozbudzonej  na  dobre  ciekawości.  Pogrążył  się  w  myślach  i  zaczął  czytać  kolejną,  zupełnie  inną  informację,  żeby  nie  dać  się  złapać  na  gorącym  uczynku. 


I  jak?  Znalałeś  coś  ciekawego?  -  rzuciła  w  przelocie,  wycierajac  mokre  włosy  ręcznikiem.


Można  tak  powiedzieć,  choć  nadal  mam  dorobne  problemy  -  symulował  nieporadność. 


-  Dobrze  Ci  idzie  -  zerknęła  z  oddali  na  monitor  -  Idę  się  przebrać... 


-  Wiesz,  chyba  ja  też  przejdę  się  pospacerować.  -  podniósł  głos,  by  stojąca  w  drugim  pokoju  kobieta  wyraźnie  słyszała   jego  słowa.   




***







Nim  się  odwrócił,  stała  już  naprzeciwko,  odziana  w  delikatną,  zmysłową  sukienkę.  Przygryzł  wargę  w  namyśle,  gdy  jego  wzrok  bezwiednie  błądził  w  okolicy  głębokiego  dekoltu.   
 
 
 
Masz  zamiar  w  tym  wyjść?  -  bezwstydnie  patrzył  na  znajdujący  się  między  piersiami  kamienny  wisiorek.  
 
 
 
Czy  mi  się  zdaje,  czy  ktoś  tu  jest  zaborczy?  -  zachichotała. 
 
 
Oczy  Lokiego   rozwarły   się   szeroko,   a   w   zieleni   rozbłysło   zdumnienie.  Przez  moment  rozważał,  czy  wraz  z  magią  stracił  też  swój  "srebrny  język".  
 
 
Nic  z  tych  rzeczy.  Po  prostu  nie  mogę  wyjść  ze  zdumienia....  -  na  jego  ustach  plątał  się  nikły  uśmiech  -  Macie   dość,   hm,   wyzwolone   obyczaje...  
 
 
-  W  takim  razie  mało  jeszcze  widziałeś  -  odparła,  a  w  jego  oczach  zatańczyły  iskierki  fascynacji.   
 
 
 -  Obawiam  się,  że  nie  chciałabyś  poznać  prawdy...  
 
 
-  Aż   tak  nieprzewidywalny  z  Ciebie  osobik?  -  uśmiechnął   się  czarująco,  jak  gdyby  właśnie  usłyszał  najwspanialszy  z  komplementów. 
 
 
Dobrze,  Panie  zagadka,  zostawiam  cały  swój  dobytek  pod  twoją  opieką  -  gwałtownie  przerwała  prowadzoną  grę  słów  -   Tylko   nie   zapomnij  ubrać   stosownych  ubrań...   Może   nie   są   tak   efektowne   jak   twój   asgardzki   uniform,   ale   zapewniam,   iż   o   niebo   wygodniejsze  -  Zamknęła  za  sobą  drzwi.   
 
 
Bóg  kłamstw  ostrożnie  odsunął  firankę,  przyglądając  się,  jak  przed  zniknięciem  w  środku  zaparkowanej  przed  blokiem  żółtej  taksówki,  jeszcze  raz  spojrzała  na  wychodzące  z  salonu  okno.   
 
 
 
 
***
 





 

 
Meg  Ryan?  Ta  aktorka?  -  pytał  zdumiony  miliarder.  Towarzyszący  mu  Kapitan  Steve  Rogers  popatrzył  wymownie,  biorąc  do  ręki  pierwszą  napotkaną  na  drodze  książkę.   
 
 
Na  polecenie  Furego,  przybyli  do  niezwykle  popularnej  biblioteki  o  wdzięcznej  nazwie  "Zacisze",  w  której  bóg  chaosu  urządził  niedawno  gromką  awanturę.  Wnętrze  przywitało  ich  ciepłym  wystrojem,  zapachem  kawy  i  chłodnym  spojrzeniem  znudzonej  recepcjonistki,  przeglądającej  właśnie  jeden  z  najczęstszej  wyświetlanych  plotkarskich  portali.  Bibloteka  cieszyła  się  uznaniem  zarówno  wśród  zbuntowanej,  hipsterskiej  młodzieży,  jak  i   osób   starszych,  szukających  chwili  wytchnienia  i  relaksu.  Kapitanowi  przyszło  nawet  do  głowy,  że  łączyła  w  sobie  stary,  dobry   styl   klasycznych  kawiarni,  z  nowoczesnym  wystrojem  współczesnych   książnic,   w   których  można  przeczytać  książkę  na  miejscu  lub  bez  problemu  wypożyczyć  ją  do  domu.    
 
 
Aktorka  -  powtórzył  Tony  -  No  wiesz  "Bezsenność  w  Seattle",  czy  ten  film  o  aniele  śmierci,  który  zrezygnował  z  fuchy,  byle  tylko  spędzić  z  nią  życie.  W  rezultacie  spędza  tylko  jeden  dzień,  bo  ona  ginie  pod  kołami  wozu,  więc  nie  za  ciekawie...  -  zaczął  elaborat.  Steve  w  dalszym  ciągu  nie  rozumiał. 
 
 
Dziwne  filmy  oglądasz,  Stark  -  wykrzywił  usta  z  niesmakiem.   
 
 
-  Dziwne?  A  Ty  niby  co  oglądasz?  "Casablance"?  -  dodał  ironicznie. 
 
 
Skąd  Loki  znałby  aktorkę?  -  rzekł  ze  śmiertelną  powagą  Rogers. 
 
 
Tony  wywrócił  do  góry  oczy  -  Nie  wiem,  może  cicha  woda,  brzegi  rwie?  -  oparł  się  o  biurko,  gdy  znudzona  słuchaniem  ciągnącego  się  w  nieskończoność  przekomarzania,  kobieta, nerwowo  stukała  palcami  o  blat. 
 
 
 -  Echm,  ja  was  chyba  skądś  znam...  -  wtrąciła  się,  przypomninając  o  swoim  istnieniu. 
 
 
-  Mnie  na  pewno  -  wyszczerzył  się  uroczo  sławny  playboy. 
 
 
Tak,  chyba  coś  tam  o  Tobie  czytałam...  -  główkowała,  podpierając  brodę  o  rękę. 
 
 
Woda?  A  co  ma  z  tym  wspólnego  woda?  -  zastanawiał  się  Steve,  kompletnie  nie  rozumiejąc  aluzji. 

 
Wiesz,  jesteś   znacznie   fajniejszy,   jak   się   nie   odzywasz,   słodziaku  -  zerknęła  na  niego  spod  okularów  -  poza  tym...  podoba  mi  się  twój  styl.  Jest  taki... staroświecki...  Kapitan  poczuł,  że  się  rumieni. 
 
 
Dobra,  gołąbeczki,  może  pogruchacie  sobie,  gdy  mnie  tu  nie  będzie?  A  teraz  wróćmy  do  meritum...  Aaamanda,  tak?  -  wyczytał  imię  z  plakietki.
 
 
Brawo,  potrafisz  czytać,  geniuszu  -  burknęła  piłując  paznokcie.  Rozbawiony  Steve  zaśmiał  się  głośno,  do  reszty  wyprowadzając   z   równowagi  swojego  towarzysza. 
 
 
Tony  stał  jak  wryty,  a  jego  niewyparzony  język  zawiódł  go,  sprawiając,  że  jedynie  sterczał  w  miejscu   z   lekko   rozwartymi   ustami. 
 
 
Tak,  świetnie.  Cudowny  sarkazm.  Rany,  kobieto,  odłóż  w  spokoju  pilniczek  i  odwiedź  kosmetyczkę.  Nie  mamy  czasu  na  bzdury  -  orzepał  się  w  porę,  żałując,  że  nie  ma  w  pobliżu  szklaneczki  whiskey.  Wydawało  mu  się,  że  nie  udźwignie  tej  sytuacji  na  trzeźwo. 
 
 
A  Ty...  -  zwrócił  się  teraz  do  Kapitana  Ameryki  -  Naprawdę  nic  nie  łapiesz?  Jezu,  co  się  z  Tobą  dzieje  -  dotknął  skroni. 
 
 
Dobra,  lala,  odpalaj  audio.  Musimy  obejrzeć  nagranie  sprzed  dwóch  dni.  Może  dowiemy  się  czegoś  więcej  o  naszej  asgardzkiej  diwie...  -  zaśmiał  się  gorzko.  
 
 
Czyli  o  Lokim,  tak? 
 
 
-  Rany,  Rogers,  przebywanie  z  Tobą  grozi  kalectwem  umysłowym.  Lepiej  zostań  z  Amandą.  Ja  jestem  tu  zbędny...   -  wypalił  wynalazca  -  Tylko  UWAŻNIE  obejrzyj  nagranie.  Wrócę  po  Ciebie  za  godzinę,  może  dwie...  -  pomachał  mu,  otwierając  pilotem  sportowe  auto.      

 
 
-  Możemy?  -  zaproponował  nieśmiało,  obserując  jak  recepcjonistka  poprawia  fryzurę,  przeglądając  się  w  swoim  wielkim  smartfonie.   
 

 
-  Pewnie.  Co  tylko  chcesz,  słodziaku  -  nawinęła  gumę  na  palec,  chowając  do  torby  różowy  błyszczyk.     







 


 


 
***
 
 






 
 
 
 
 
 
      
 
 
 

 

 

czwartek, 28 listopada 2013

IV

***
 
 
Loki  powoli  otworzył  powieki,  podświadomie  licząc,  że  może  obudzi  się  w  Asgardzie,  a wszystko,  co  mu  się  przytrafiło,  okaże  się  sennym  koszmarem.  Niestety,  rzeczywistość  znów sprzeciwiła  się  jego  pragnieniom.  Wraz  z  przebudzeniem  wracały  ból  i  przemęczenie,  które targały  jego  śmiertelnym  ciałem  zanim  na  dobre  stracił  przytomność.  Leżał  wygodnie  w  czyimś  domu  na  kanapie,  pocierając  opuchnięte  oczy  ręką. 
 
Wstał  powoli,  wciąż  nie  ufając  własnemu  ciału,  i  rozejrzał  się  wokół  siebie.  Pokój  był  wielki, lecz  przytulny,  od  otwartej  kuchni  oddzielony  jedynie  marmurowym  blatem.  Choć  nie  znał  się  na  midgardziej  walucie  i  panujących  tu  standartach,  w  jego  mniemaniu,  śmiertelniczka,  wcale  nie  wyglądała  na  kogoś,  komu  źle  się  w  życiu  powodzi.  Wykończenie  takiego  mieszkania  było  nie  lada  luksusem.  Drewniane  komody,  skórzane  fotele,  marmur  i  duża,  przyjemna  kanapa,  na  której  przyszło  mu   zregenerować  utracone  siły.   
 
 
-  Wreście  się  obudziłeś  -  zaczęła  rozmowę  młoda,  atrakcyjna  kobieta  o  brązowych  włosach.  Weszła  do  pokoju  ubrana  w  zwykłą  czarną  bluzkę,  przez  którą  przebijał  się  zarys  kształtnych  piersi. 
 
 
Gdzie  ja  jestem?  –  wychrypiał,  masując  skronie  i  błagając  by  ból  wreszcie  ustał. 
 
U  mnie  w  domu.  Nie  pamiętasz?   -  usiadła  na  fotelu,  stawiając  przed   nim   szklankę  wody  -  Napij  się,  wydajesz  się  spragniony.  Loki  dziękował  opatrzności,  że  trafił  na  tak  domyślną  osobę. 
 
Opatrzyłam  Ci  rany.  Jezu,  miałeś  stłuczkę  z  tirem?  -  mówiła  dalej,  gdy  był  zajęty  pochłanianiem  zawartości  szklanki. 
 
-   Drobne  perturbacje.  Nic  wielkiego.  Zwykła   kłótnia  z  ojcem  -  obserwował  jej  zaszokowaną  minę  z  rozbawionym  półuśmiechem.
 
  -  Nie  uwierzyłabyś  mym  słowom,  nie  bacząc  na  ukrytą  w  nich  prawdę   –  odpowiedział,  gryząc  się  w  język,  by  nie  dodać  na  końcu  zdania  „śmiertelniczko".   Był  teraz  równy  Midgardczykom,  poza  tym  musiał  wykorzystać  ten  akt  życzliwości,   który   wydawał   się   wręcz  marą   po   ostatnich   wydarzeniach.  
 
-   Dobrze,  więc...  Co  powiesz  na  kolację?  -  łatwość  z  jaką  ominęła  ten  temat  wprawiła  go  w  zdumienie. 
 
-   Byłbym  bardziej  niż  zobowiązany  -  bóg  uśmiechnął  się  mimowolnie.  Chwilę  później  przywitał  go  intensywny  zapach  jedzenia. 
 
Myślałem,  że  wszystko  kupujesz  w  sklepie  -  Loki  usiadł  przy stole,  nie  wiedzą  dlaczego  to  powiedział.  Wciąż  nie  czuł  się  pewnie,  a  narastająca  cisza,  wcale  nie  sprzyjała  poprawie  jego  samopoczucia. 
 
Nie  jest  tak  źle.  Może  Cię  to  zaskoczy,  ale...  potrafię  gotować,  chociaż  w  swoim  życiu  rzadko  miałam  ku  temu  okazje  -  wsunęła  za  ucho  niesforne  kosmyki  włosów.  Przez  moment  obserwował  ją  bez  słowa.  Gdy  dołączyła  do  niego,  stawiając  na  stole  talerze  z  dwoma  porcjami  spaghetti,  Loki  wreszcie  przemówił. 
 
Miałaś  służbę?  -  usiłował  spokojnie  wybadać  sytuację. 
 
Uhm...  -  mruknęła  przeżuwając  pierwszy  kęs  posiłku.  Po  wymijającej  odpowiedzi  zorientował  się,  że  strzelił  w  samo  sedno  sprawy.  Pochodziła  z  dobrego,  zamożnego  domu.  Dlaczego  więc  mieszkała  na  wyludnionych  peryferiach? 
 
-   Jestem  dozgonnie  wdzięczny  za  twoją  opiekę,  jednakże  nie  chcę  już  dłużej  być  ciężarem...
 
 Nie  jesteś  -  przerwała  mu  w  połowie,  a  ich  spojrzenia  się  spotkały  -  Mieszkam  tu  sama i  doprawdy  rzadko  przyjmuję  gości...  Poza  tym,  nie  masz  się  gdzie  podziać,  a  to  miła  odmiana...  -  odwróciła  szybko  wzrok. 
 
-   Nie  wiesz  kim  jestem,  a  mimo  to...  przyprowadziłaś  mnie  do  swojego  domu...  Nie  boisz  się,  że  mogę  być  niebezpiecznym  mordercą?  -  popatrzył  na  nią  jak  na  łakomy  kąsek,  oblizując  usta.   



 
 
Byłoby  wspaniale  -  parsknęla  śmiechem  -  Ty  także  nie  wiesz,  na  kogo  trafiłeś...  Bóg  kłamstw  uniósł  brwi,  z  pozoru  zakłopotany  tym,  że  jego  flirtowanie  w  połowie  spotkało  się  z  odpowiedzią.   
 
Muszę  wyjść.  Potrzebujesz  ubrań  -  oznajmiła  odstawiając  swój  talerz  do  zlewu.  Loki  przerwał  jedzenie,  uśmiechając  się  szeroko. 
 
 
-   A  co  jest  złego  w  moich  szatach? 

 
Widziałeś  się  w  lustrze?  Musisz  wtopić  się  w  otoczenie,  a  w  tym  wdzianku... przyciągniesz  tabuny  gapiów.  I  inne  zainteresowane  osoby...   -  popatrzyła  z  politowaniem.  Wzdrygnął  się  na  samo  wspomnienie  o  Nicku  Fury  i  bandzie  jego  pachołków.  Znają  go,  gdy  tylko  wywęszą  jakąś  aferę,  z  łatwością  zlokalizują  jego  tymczasowe  miejsce  pobytu.  Ta  dziewczyna  wydawała  się  całkiem  bystra...  Jaką   tajemnicę  skrywasz,  Meg?  -  usiłował  rozwikłać  zagadkę  w  myślach.        

 
-  Do  dyspozycji  masz  telewizor,  łazienkę,  lodówkę  -  wskazała  palcem  -  oraz  wszystko  to,  co znajduje  się  dookoła.  Niebawem  wrócę  -  trzasnęła  drzwiami,  zostawiając  gościa  samego  w  domu. 
 
 
 

 
***
 
 
 
Loki  nerwowo  rozglądał  się  po  pokoju  w  poszukiwaniu  właścicielki  dziwnie  brzmiącego  głosu,  który  pojawił  się  raptem  niewiadomo  skąd,  wywołując  u  niego  dreszcz  niepokoju.  Jej  szorstki,  chłodny  głos  powtarzał  powoli: 
 
 
"Masz  jedną,  nieodsłuchaną  wiadomość...  <bip!>  Witaj,  Rachel,  z  tej  strony  profesor  Xavier.  Zapomniałem  Ci  o  czymś  powiedzieć...  Może  odwiedzisz  nas  jutro?  Byłbym  Ci  bardzo  wdzięczny.  Aha,  Raven  ciągle  o  Ciebie  pyta... Logan  także.  Wrócił  z  Japonii  i  ma  dla  Ciebie  prezent.  Planujemy  zorganizować  drobne  przyjęcie.  To  nic  oficjalnego,  po  prostu  zwykły  obiad  w  miłym  gronie,  więc  nie  szalej  z  przygotowaniami  <mężczyzna  zachichotał>  Nie  lubię  nagrywać  się  na  automatyczną  sekretarkę,  dlatego  będę  kończył.  Zadzwoń,  jak  odsłuchasz  moją  wiadomość..."   
 
 
Asgardzki   bóg   szybko   zlokalizował   źródło   jego   pochodzenia.   Dobiegał   z   małej,   czarnej skrzynki,   postawionej   na   komodzie   tuż   obok   białego   flakonu   z   kwiatami.  Zamarł  w  bezruchu. 
 
 
Rachel?  Jaka  Rachel?  Przecież  tu  nie  ma...  -  odchrząknął,  czując  rosnącą   w  gardle  gulę. 
 
 
 -  Zaczynasz  od  kłamstwa...  Świetnie.  Trafiłaś  na  odpowiednią  osobę.  Zabawę  czas  zacząć...  -  wyszeptał  do  siebie,  otwierając  pobliską  szufladę,  w   której  znajdowało  się  kilka  zdjęć  i  gruby,  niebieski  notes.  Tego  właśnie  szukał.  Pod  numerem  telefonu  do  niejakiego  profesora,  był  napisany  również  adres...  
 
To  pewnie  tam  masz  się  jutro  udać...    -   w  myślach  rozkoszował  się  planem  drobnej   vendetty,  gdy  w  jego  ręce  przypadkiem  wpadło  oprawione,  czarno  -  białe  zdjęcie  elegancko  ubranego  mężczyzny.  Loki  poczuł  jak  jego  dłonie  mocno  zaciskają  się  na  trzymanej  przed  sobą  ramce.  Nagle  zdał  sobie  sprawę,   jak  mięknie  z  każdą  godziną,  będąc  w  tej  kruchej  postaci,  jak  łatwo  daje  ponosić  się   emocjom,  niczym  żałośni  śmiertelnicy,  którymi  do  niedawna  szczerze  gardził. 
 
 
 
 
 
 
Jej  mąż?  Nie,  to  niemożliwe...  -  wziął  głęboki  oddech,  -  "Mieszkam tu sama i doprawdy rzadko   przyjmuję   gości..."  -  przypomniał  sobie  jej  słowa. 
 
 
-  Co  się  z  nim  stało?  -  wziął  głęboki  oddech  -  Mogła  skłamać,  przecież  to  oszustka...  A  co  jeśli  planuje  go  wykorzystać?  Może  celowo  podeszła  do  niego  w  bibliotece,  z  zamiarem  wręczenia  Furemu?  -  zaczynał  brzmieć  jak  paranoik.  Był  zmęczony  zabawą w śmiertelnika,  graniem zagubionego chłopca.  Czas, który potrzebował, by otrząsnąć się z reperkusji  minął,  a  wewnętrzny  gniew  budził  się  w  nim  jak  wygłodniała  bestia. 
 
 
Usłyszał   odgłos  otwieranego  zamku.  Pośpiesznie  odłożył  notes,  wsuwając  wystającą  szufladę   do  środka.  
 
 
Już  jestem.  Trochę  mi  zeszło,  ale  odwiedziłam  kilka  sklepów  -  powiedziała  zaraz  po  wejściu.  Loki  zmrużył  oczy  poprawiając  się  na  kanapie.  Milczał. 
 
 
-   To  dla  Ciebie.  Przymierz,  mam  nadzieję,  że  będą  pasować  -  postawiła  kilka  toreb  na  dywanie.  Podniósł  wzrok  wstając  gwałtownie  z   miejsca. 
 
 
-   Nie  jestem  w  nastroju   -  wymamrotał  ostrym  tonem  i  uciekł  do  drugiego  pokoju.  Cała  ta rozmowa  była  ostatnią  kroplą  wypełniającą  czarę  goryczy.  Bóg  kłamstw odbudował  roztrzaskaną  jaźń  i  miał  olbrzymią  ochotę  rozszarpać  coś  na  strzępy.  
 
 
-   Świetnie,  kurwa,  tego  mi  brakowało  -  zaklęła  siarczyście  -  Zmienność  nastrojów  tego  faceta  zmienia  się  jak  w  kalejdoskopie.   
 




 
 
 
 ***
 


Następnego  ranka   Asgardczyk  wkroczył  do  jadalni  w  skórzanych  spodniach i tunice,  które miał  na  sobie  w  dniu,  gdy  został  zrzucony  na  Ziemię.  Najwyraźniej  resztę  szat  zostawił  w  "swoim  pokoju". 


Dziękuję  za  rzeczy.  Nie  omieszkam  włożyć,  gdy  będę  wychodzić  na  miasto  -  powiedział  z  tajemniczym   uśmiechem. 


Proszę.  Masz  jakieś  plany?  -  chwyciła  patelnię,  rozbijając  na  jej  kilka  jajek. 


Cóż... Można  tak  powiedzieć  -  podszedł  bliżej  -  Wymyśliłem  coś  ostatniej  nocy...  Stał  teraz  obok,  zerkając  jej  przez  ramię. 


Co  to?  Ładnie  pachnie... 


-  Jajecznica.  Pomyślałam,  że  po  wczorajszym...  przyda  się  nam  porządne  śniadanie  -  Rachel  poczuła  ciarki  na  plecach.


  -  Nie  wiem,  co  wczoraj  powiedziałam,  ale... 


-   Nie  zrobiłaś  nic  złego.  Miałem,  hm,  jakby  to  ująć...  Zły  humor.  Nic  więcej  -  taksował  ją  spojrzeniem.  Był  teraz  blisko,  zdecydowanie  ZA  BLISKO. 


-  Zasmucę  Cię.  Zmienność  nastrojów  jest   zarezerwowana  dla  kobiet  -   Zrobiła   unik,   kierując   się   w   kierunku   lodówki.  Loki   wyprostował   się   nieco,   złączając   stopy.


Właściwie...  Nic  o  Tobie  nie  wiem.  Może  opowiesz  mi  trochę  przy  filiżance  dobrej,  jak  wy  to  nazywacie...  -  zrobił  pauzę  -  Ach  tak,  kawy?  -  Gorzkie  rozbawienie  przemknęło  przez  jego  oblicze. 


-  Chętnie,  ale  nie  ma  się  nad  czym  rozwodzić  -  wzruszyła  ramionami,  gdy  bóg  chaosu   posłał   dzikie,  pełne  płomiennej  wściekłości  spojrzenie. 


-  Chciałabym  powiedzieć  więcej,  ale  nie  wiem,  czy  mogę  Ci  ufać  -  ton  jej  głosu  wydawał  się  teraz  bardzo  przekonywujący.


To  samo  mogę  powiedzieć  o  Tobie   -   parsknął  rozbawiony. 


Czy  pomogłabym  Ci,  gdyby  było  inaczej?  -  Wściekłość  Lokiego  pozostała  nieostudzona,  ale  mimo  to  rozluźnił  nieco  ramiona.   


Tego  nie  wiem,  może  jesteś  dobrym  graczem...  -  pochylił  się  do  przodu,  a  jego  usta  były  w  pobliżu  jej  ucha.  Czuła   pod  skórą  dreszcz  ekscytacji,  pomimo  trzeźwiącego  chłodu,  który  wydzielało  jego  ciało. 


Przynajmniej  byś  się  tu  nie  nudził.  Zawsze  to  jakaś  rozrywka.  Jeśli  naprawdę  jesteś  Lokim,  winieneś  być  wręcz  ukontentowany  -  Ostre  oczy  boga  rozbłysły,  ukazując  coś,  co  było  prawie  prawdziwym  uśmiechem.  Przez  chwilę  zapomniał,  że  owa  śmiertelniczka  potrafi  być  tak  intrygująca. 


-  Ra...  -  w  porę  ugryzł  się  w  język  -  Nauczysz  mnie  obsługiwać  maszynę,  którą  nazywacie  tu  komputerem, Meg?


-  Co?  -  wykrztusiła  z  niedowierzaniem  -  Dlaczego  o  to  prosisz? 


-  Usłyszałem  dzisiaj,  że   to  cenne  źródło  informacji.  Mogę  tam  znaleźć  chociażby  kilka  książek.  Lubię  czytać,  a  po  tym,  co  zrobiłem  niedawno  w  bibliotece,  raczej  nie  mam  szans  na  swobodne  pokazywanie  się  w  tym  miejscu  -   przechylił   głowę   robiąc   niewinną   minę.  Spojrzała  sceptycznie. 
 

-   W  porządku.  Pod  warunkiem,  że  powiesz  mi,  jak  stałeś  się  śmiertelnikiem  -  wyciągnęła  rękę.  Skrzywił  się  na  dźwięk  tego  słowa.  Przypominało  obelgę. 


-   Stoi  -  ujął  jej  dłoń  -  To  moja  kara.  Zostałem  pozbawiony  wszelkich  mocy  przez  Odyna.  Chciał  w  ten  sposób  trochę  mnie  spacyfikować  -  zachował  chłodne  opanowanie. 


Rachel  przyglądała  się  czarnowłosemu  przybyszowi  w  milczeniu przez następną minutę  -  Dotrzymałeś  słowa,  więc  teraz  i  ja  go  dotrzymam.  Wieczorem  nauczę  Cię  obsługi  komputera.  


-  Intrygujesz  mnie  i  zaskakujesz  bardziej  konsekwentnie,  niż  jakikolwiek inny śmiertelnik, którego  poznałem.  I  jestem  bardzo  znudzony  siedzeniem  w  tej  małej  klatce  -  przełknął  ciężko  ślinę,  myśląc  o  niepokojących  rzeczach.


-  Stanowię  dogodną  rozrywkę?  -  poczuł  miłe  mrowienie  w  dole  podbrzusza.  Ich  spojrzenia  znowu  się  spotkały.


 -  Chciałbym  móc  z  czasem  to  ocenić...  -  przekomarzał  się.  Wyczuła  jak   głowa  Lokiego  obraca  się  w  jej  stronę  i  zadrżała  czując  w  pobliżu  szyi  mrożący  oddech.  Nie  spuszczał  z  niej  wzroku. 


-  Muszę  dziś  wyjść  na  chwilę,  ale  po  powrocie...  -  bóg  kłamstw  bacznie  ją  obserwował  -  spełnię  swą  obietnicę.  Nie  rzucam  słów  na  wiatr  -  odsunęła  się  wręczając  mu  dziwne,  małe  urządzenie. 


A  więc  odsłuchała  wiadomość...  -  pomyślał. 


To  jest  komórka.  Przenośny  telefon.  Wystarczy  wcisnąć  zielony  klawisz,  żeby  bezpośrednio  się  ze  mną  połączyć  -  tłumaczyła  -  Zadzwoń  do  mnie,  jakbyś  pilnie  czegoś  potrzebował...  


-   Dziękuję...   -   musnął   kciukiem  jej  nadgarstek. 


Te  kości  policzkowe...  Jakże  pięknie  współgrają  z  delikatną,  alabastrową  cerą...  -  rozmarzyła  się,  zmuszając  resztki  silnej  woli  do  odwrócenia  wzroku.  Dlaczego  tak  reaguje?  To  nie  wróżyło  niczego  dobrego. 


Naucz  mnie  teraz  -  poprosił. 


Jej  serce  zaczęło  walić  jak  oszalałe,  po  czym  szybko  wyrwała  -  Dobrze.  Niech  będzie.





***                       
 
 
 
 
               
 
 

 
 
 


środa, 27 listopada 2013

III




***


Loki nie pamiętał upadku, lecz ból, który nadszedł zaraz po odzyskaniu przytomności,  był  wystarczającym dowodem na to, że nie był on zbyt przyjemny. Chociaż był śmiertelnikiem jedynie kilka minut (po odzyskaniu władzy, Odyn, pozbawił go mocy),  bóg  chaosu  już  nienawidził  swojego nowego  ciała.  Było  słabe   i  godne  pogardy,  a  bez  jego  magii,  również  przytłaczająco  puste.

 Powoli  wstał  i  rozejrzał  się  wokół  siebie,   przyzwyczajając  oczy  do  oślepiającej  jasności,  która  zdawała  się  go  miażdżyć  ze   wszystkich  stron.  W  każdym  z  kierunków  rozpościerało  się  przed  nim  pustkowie, pełne  piasku  i  żaru. Westchnął  ze  zrezygnowaniem.  Jego  głowa  była  ociężała,  a   mięśnie  wciąż  bolały po  upadku.  Jego  tradycyjny  zielono  -  złoty   strój  nie  był  najlepszym  zestawem  na  spacer  po  odludziu.
 
Ruszył  w  kierunku,  w  którym  w  dali  zdawał  się  majaczyć  zarys  miasta.
 
Nowe,  słabe  ciało  zdawało  się  celowo  uprzykrzać  mu  życie.  Ból  nie   ustępował,  a  po  niedługim  czasie do  reszty  objawów  dołączyła  również  suchość  w   ustach.  Teraz  Loki  był   gotów  oddać  duszę  za szklankę  wody.  Miał  już  serdecznie  dość,  a  jeszcze  nie  przetrwał  w  tej  krainie  nawet  dnia...



 
Szczerze  nienawidził   Midgardu,  dlatego  nie  miałby  żadnych  wyrzutów,  gdy  okazało  się,  że  Eros   jakimś  cudem  znajduje  się  właśnie  w  tej  krainie,  tylko  czyhając  na  rozpętanie  istnego  piekła.   Pamiętał jak  w  czasach  młodości,  na  pewnym  etapie  swojej  edukacji,  był  mocno  zafascynowany  Midgardem  –  wolą  walki  śmiertelników  i  ich  różnorodnością,  tym  jak  poznawali  i   ujarzmiali  naturę,  nazywając  to filozofią,  a  potem  nauką;  ich  zamiłowaniem  do   porządku,  które  tak  często  kończyło  się  rozkosznym  chaosem...  Potem   postanowił  sięgnąć  po  kroniki  z  czasów,  w  których  ci  pochodzący  z  Asgradu  byli  prawowicie  uznawani  za  bogów,  a  ich  istnienia  nie  stawiano  na  równi  z  bajkami.   Loki  z  zapałem  czytał  historie  o  swoim  ojcu  i  bracie;  w  większości  prawdziwe,  choć  trafiały  się  i  takie,  które  stanowiły  jedynie  wytwory  bujnej   ludzkiej  wyobraźni.  Z  kolei  o  samym  sobie  nie   potrafił odnaleźć  w  tych  księgach  więcej,  niż   garstkę  pochlebnych  słów.  I  chociaż  głównie  określano  go  w  nich  bogiem  chaosu  i  ognia,  to  tytuł  boga  kłamstw  zabolał  go  najbardziej.  Był  niewybaczalną zniewagą,  a  historie  o  jego  dzieciach  sprawiły,  że  jedną  z  ksiąg  w   emocjach  postawił  w  ogniu, zaniechając  tym  samym  wszelkich  podróż  na    pokręconą  krainę.

A  teraz,  był  skazany  żyć  jak  jeden  z  tych  plugawych  śmiertelników,  na  planecie,  która  zrobiła  z  niego potwora...  Pluł  sobie  w  brodę,  że  tak  łatwo  zaniechał  skończenia  tego,  co  z  pomocą  Chitauri  zaczął  dokładnie  rok  temu  w  Nowym  Yorku.  Szedł  przed  siebie,  szkalując  dobre  imię  brata,  który  podstępem  wysłał  go  na  tę  przeklętą  planetę.  Czuł  się  obco  krocząc  pośród  miliona  przeciętnych,  nic  nie  znaczących  śmiertelników,  posyłających  mu  z  ukosa  dziwne  spojrzenia.  Niektórzy  z  nich  wyciągali  z  kieszeni  jakieś  podejrzane  ustrojstwa,  rozbawieni  szepcząc  do  siebie  nawzajem...  Zdezorientowany,  wszedł  do  pierwszego  pomieszczenia,  które  wydawało  mu  się  być  dobrym,  tymczasowym  schronieniem.  Owe  miejsce  było  przepełnione  różnego  rodzaju  książkami.  Pachniało  w  nim  ciastkami  i  polularnym  midgardzkim  napojem  -  kawą.  Śmiertelnicy  siedzieli  grzecznie  usadowieni  obok  siebie  przy  małych,  okrągłych  stolikach,  z pasją  oddając  się  temu,  co  według  Lokiego  wcale  nie  było  takie  głupie  - czytaniu.  Ostrożnie  podszedł  do  pucołowatej  blondynki,  która  znudzona  przyglądała  się  swoim  różowym  paznokciom,  siedząc  za  wielką  drewnianą  ladą. 
 
 

Słucham?  W  czym  mogę  pomóc?  -  powiedziała  niemal  z  wyrzutem. 

Jestem  Loki,  z  Asgardu!  Chciałbym  zasięgnąć  informacji  o  dobrej  strawie  -  usłyszawszy  te  słowa  otworzyła  szeroko  usta  -  ... lub  poprosić  o  tymczasowe  schronienie  -  dodał  widząc  wyraz  jej  twarzy. 

Aha... Dział  z  mitologią  jest  po  prawej  -  ogłosiła,  wyjmując  z  torby  pilniczek. 

Słuchaj,  Ty...  -  wskazał  na  nią  palcem  -  bezużyteczna,  głupia  śmiertelniczko.  Rozmawiasz  z  bogiem!  Wymagam  trochę  więcej  szacunku!  -  walnął  zaciśniętą  pięścią  o   blat  lady,  aż  zaszokowana  kobieta  podskoczyła.  Oczy  wszystkich  zgromadzonych  były  zwrócone  w  jego  kierunku.  

Czego  się  gapicie?!  -  krzyczał  jak  opętany  -  Byście  teraz  przede  mną  klęczeli,  prosząc  o  litość... Gdybym...  -  poczuł  jak  ktoś   próbuje  go  z  tyłu  obezwładnić.  Loki  zabrał  rękę,  popychając  napastnika  na  duży  regał  z  książkami,  oznaczony  napisem:  "Fantastyka".  


Cholera,  Steve,  pomóż  mi!  Ten  świr  stawia  opór  -  krzyknął  łysy  mężczyzna  w  średnik  wieku,  podnosząc  opasłe  cielsko  z  podłogi. 

-  On?!   Popatrz...  A   nie   wygląda...   -  odparł  przywołany  kolega  z  zaplecza.  Złapali  wysokiego  mężczyznę  pod  ręce,  stopniowo  wyprowadzając  z  nieco  hipsterskiej  biblioteki. 

-  Jak  śmiesz?!  Czy  wiesz,  kogo  dotykasz?!  -   zapierał  się  nogami,  Loki,  żałując,  że  nie  ma  w  pobliżu  magicznej  włóczni,  którą  mógłby  rozpłupać  im  czaszki. 

Zostawcie  go!  -  zdawało  mu  się,  że  słyszy  kobiecy  głos.   

Jest  ze  mną...  -  uspokoiła  ochronę  zgrabna  postać  w  czarnym  kapturze.  Bóg  kłamstw  otworzył  szeroko  oczy,  nie  mogąc  wydusić  z  siebie  słowa. 

-  Chodź,  zaraz  będzie  tu  policja.  Widziałam,  jak  recepcjonistka  wciska  pod  stołem  guzik  -  jej  głos  był  teraz  spokojny  i  cichy.  Podała  mu  dłoń,  która  w  odczuciu  Lokiego  była  uderzająco  gorąca.  Wzdrygnął  się  przez  moment  jak  poparzony,  posłusznie  wykonując  rozkaz.  Nie  mógł  pojąć,  dlaczego  to  robi...  Było  w  tej  kobiecie  coś  takiego,  co  sprawiało,  że  nie  miał  sił  protestować.  Jakaś  niezidentyfikowana  charyzma,  która  nie  pozwalała  przejść  obok  niej  obojętnie.  Podobna  towarzyszyła  wieloletniej  przyjaciółce  Thora,  Sif,  gdy  ubiegała  się  o  tytuł  najlepszego  wojownika  w  królestwie. 

Przepraszam,  przepraszam!  Książka  -  wychyliła  się  zza  biurka  kobieta. 

A,  tak...  Przepraszam,  zupełnie  zapomniałam.   

Fiodor  Dostojewski,  "Idiota"...  Dobry  wybór.  Tytuł  także...  Bardzo  adekwatny  do  dzisiejszego  zajścia  -  spojrzała  zza  korekcyjnych  okularów  -  Pani  Godność?    

Eee,  Meg.  Meg  Ryan...  -  rzuciła  po  krótkim  namyśle  kobieta  w  czarnej  bluzie. 

Jak  ta  aktorka?  Zabawne...  -  mlasnęła  głośno  blondynka  żując  gumę  -  Dość  narowisty  ten  Pani  mąż...  -  dodała  uszczypliwie,  dyskretnie  zerkając  na  splecione  ręce  nietuzinkowej  pary  dziwaków.  Loki zgromił   ją   spojrzeniem.  Zdał   sobie   sprawę,   że   grzecznie   stoi    przy   recepcji,   trzymając   cały   czas   za   rękę   zupełnie  nieznaną   kobietę.  

 -  Raczej,  hm...  Specyficzny.  Dziękuję  -  machnęła  głową,  pchając  przezroczyste  drzwi  -  I  przepraszam.  Naprawdę...   -  dokończyła,  ciągnąc  za  sobą  ekscentrycznie  ubranego  bruneta.     


***

 
 
 
 
Rachel  nie  miała  pojęcia,  dlaczego  tak  łatwo  dała  się  w  to  wszystko  wciągnąć.  Facet  był  ewidentnie  chory  psychicznie.  Do  tego  słaniał  się  na  nogach,  był  niepokojąco  blady,  wycieńczony  i  wyglądał  jak  człowiek  mający  alergię  na  jakość.  A  obiecała,  że  nie  będzie  pakować  się  w  kłopoty...  Cóż,  jak  widać  nie  wypada  chwalić  dnia  przed  zachodem  słońca,  a  ona  zbyt  szybko  złożyła  obietnicę,  której  zapewne  i  tak  nie  dotrzyma.  Ten  człowiek  pachniał  kłopotami  na  kilometr,  a  na  dodatek  chyba  był  bezdomny.  Siedziała  sobie  spokojnie  w  biblotece,  czytając  książkę  Dostojewskiego,  gdy  wparował  z  impetem  do  środka,  mamrocząc  coś  o  Asgardzie.  No  i  ta  cała  szopka  z  ochroną...  Mogła  zaśmiać  się  pod  nosem  jak  inni,  ignorując  osobliwego  przybysza,  który  wyglądał  jakby  się  urwał  z  choinki.  A  co,  jeśli  ktoś  celowo  namieszał  mu  w  głowie?  Wmówił,  że  jest  asgardzkim  księciem,  który  szukał  strawy  w miejscu,  gdzie  normalni  ludzie  przychodzą  poczytać  książki...  Być  może  padł  ofiarą  podłego  żartu  sprawnego  telepaty.  Gdyby  tak  było,  zaprowadziłaby  go  prosto  do  Xaviera,  który  nieraz  już  odkręcał  takie  rzeczy...  Po  co  w  ogóle  złapała  go  za  rękę?  Nie  potrafiła  logicznie  tego  wyjaśnić,  jednak  dostrzegła  w  jego  oczach  coś,  czego  nie  widziała  cała  reszta...  STRACH.  Może  i  udawał  dumnego,  aroganckiego  dupka,  ale  to  tylko  pozory...  W  rzeczywistości  ten  wysoki,  szczupły  mężczyzna  bał  się  jak  diabli,  decydując  się  na  ostatni  akt  desperacji,  jakim  było  wejście  do  biblioteki.  W  gruncie  rzeczy,  on  tylko  poprosił  o  pomoc,  co  prawda  zrobił  to  szalenie  nieudolnie,  z  gracją  zapatrzonego  w  siebie  bufona,  ale  może  to  był  jego  sposób  obrony?  Szukał  pomocy,  nie  otrzymał  jej  i  wpadł  w  szał.  I  wtedy  do  akcji  wkroczyła  Rachel...  O  dziwo  wcale  nie  protestował  potulnie  wychodząc  na  zewnątrz...  


Spojrzała  kątem  oka  jak  ostatkiem  sił  starał  się  zsynchronizować  tempo  marszu. 


-  Jak  właściwie  masz  na  imię?  -  zaczęła  rozmowę. 


-  Już  nie  udawaj...  Musiałaś  słyszeć  -  uniósł  brew  z  wyrazem  rozbawionego  niedowierzania.  O tak, trudny  facet.  Cudownie.  Jeszcze  tego  mi  brakowało...  -   westchnęła  łapiąc  się  na  sarkastycznych  myślach. 


Dobrze,  Loki,  niech  tak  będzie...  Rozumiem,  że  to  twoje  prawdziwe  imię? 


 -  Tak,  i  uprzedzając  twoje  następne  pytanie...  Naprawdę  pochodzę  z  Asgardu  -  przewrócił  teatralnie  oczami. 


Skoro  faktycznie  tak  jest...  Po  co  tu  jesteś?  Chyba  nie  po  to,  żeby  Ci  schlebiano.  I  właściwie  dlaczego  otwarcie  się  do  tego  przyznajesz?  Ludzie  i  tak  nie  uwierzą.  Prędzej  będą  widzieć  w  Tobie  wariata...  -  kontynuowała.  Oblicze  Lokiego  zmieniło  się  w  maskę  idealnej  skrytości. 


Nie  mam  zamiaru  ukrywać  swojej  tożsamości.  Jeśli  jakimś  cudem  przyjdzie  mi  tu  sczeznąć,  to  przynajmniej  godnie  -  odparł  niskim  głosem. 


Sam  sobie  nie  poradzisz...  -  uniósł  brwi  rzucając  Rachel   wyczekujące  spojrzenie  -  Poczekaj  chwilę...  -  rzuciła  w  biegu,  kierując  się  do  małego  osiedlowego  sklepiku. 


Loki  stał  przed  wejściem,  cierpliwie  analizując  swoje  położenie  i  nowo  poznaną  osobę.  Nie  była  taka  zła...  Może  za  bardzo  zasadnicza,  ale  po  głębszym  zastanowieniu...  -  uśmiechnął  się  nieznacznie  -  Mogła  być  jego  przepustką  do  egzystencji  na  całkiem  niezłym  poziomie,  a  z  czasem,  kto  wie...  być  może  nawet  biletem  do  udanego  powrotu  do  Asgardu.   


-  Wydajesz  się  zachwycony  moim  widokiem  -  stwierdziła  niosąc  w  torbach  zakupy  -  Miła  odmiana.  Coś  się  zmieniło?  -  Linie  wokół  oczu  Lokiego  przeszły  z  podejrzliwych  do  szalenie  rozbawionych. 


 - Kupiłam  Ci  coś  do  jedzenia... I  proszę  -  wyciągnęła  w  jego  kierunku  butelkę  mineralnej  wody  -  zapewne  masz  ochotę  -  Bóg  kłamstw  pośpiesznie  odkręcił  korek,  łapczywie  wypijając  duszkiem  pół  butelki.  Zaspokoiwszy  pierwsze  pragnienie  delikatnie  wytarł  dłonią  usta,  czując  wstyd  z  powodu  zdania  się  na  łaskę  śmiertelniczki.    


-  Dziękuję  za  ten  szczodry  dar  -  uniósł  dumnie  podbródek,  starając  się  zachować  resztki  godności. 


 Rachel  obserwowała  go  z  nieskrywaną  ciekawością. 
 
 
Meg?  -  poczuła  się  zmieszana,  słysząc  wymyślone  na  poczekaniu  imię.  Nie  lubiła  kłamać.  W  poprzednim  życiu  robiła  to  zbyt  często.  
 
 
Tak?  -  poczuła  ciarki  na  plecach.  Dopiero  teraz  zwróciła  uwagę  na  jego  piękne  szmaragdowe  oczy. 
 
 
Dlaczego  właściwie  mi  pomagasz?  -  skrzywił  się  i  niechętnie  spoważniał. 
 
 
Bo  taka  już  jestem.  Mi  też  udzielono  pomocy.  Akurat  wtedy,  gdy  najbardziej  tego  potrzebowałam  -  powiedziała  dla  odmiany  całkowicie  szczerze.  Loki  zastanawiał  się  nad  ukrytym  sensem  wypowiedzianych  przez  nią  słów,  gdy  jego  uwagę  raptownie  przykuł  widok  zadbanych,  opadających  na  ramiona  włosów.  Były  w  kolorze  intrygującego  brązu...  Teraz,  po zdjęciu  mało  estetycznego  kaptura,  mógł  się  w  końcu  swobodnie  im  przyjrzeć.  Poczuł  przebiegający  wzdłuż  kręgosłupa  dreszcz  wymieszany  z  odrobiną  ekscytacji  –  to  uczucie towarzyszyło  mu  zawsze,  kiedy  skupiał  się  na  szczególnie  fascynującej  zagadce.  Uwielbiał  kłamstwa,  intrygi  i  zagadki.  Od  dziecka  miał  do  nich  niewytłumaczalną  słabość.
 
 
Proszę  -   podeszła  bliżej,  podając  mu  kupioną  w  sklepie  słodką  bułkę.  Nigdy  nie  przypuszczał,  że  niektóre  śmiertelniczki  dorównują  urodą  samym  boginiom.  Skarcił  sam  siebie  za  takie  myśli.  Nie  teleportował  się  do  Midgardu  w  celu  rozrywki.  Uciekł  tu  cudem  unikając  powolnego  konania  w  odwiecznych  ciemnościach  Krainy  Umarłych.    
 
 
Chodź,  musisz  odpocząć.  Na  razie  zostaniesz  u  mnie  -  bóg  chaosu  skinął  głową  podążając  za brązowowłosą  kobietą.  O  nic  nie  pytał,  choć  w  głowie  formułowało  mu  się  jedno  konkretne  słowo,  oddające  w  pełni  błądzące  po  zmęczonym  umyśle  myśli:  Interesujące...  

 
 ***
 
Dotarłszy  na  miejsce,  asgardzki  bóg,  zdał  sobie  sprawę,  że  jego  śmiertelna  powłoka  jest  słabsza,  niż  przypuszczał,  a  odniesione  na  skutek  gwałtownego  zderzenia  z  ziemią  rany,  powoli  zaczynają  brać  górę  nad  dumą.  Osłabiony  złapał   się  ściany  przecierając  skrawkiem  szaty  mokre  od  potu  czoło. 
 
 -  Loki?  Loki?  Słyszysz  mnie?  -  machnął  ręką  ignorując  pytania  poznanej  parę  godzin  wcześniej  śmiertelniczki.  Fala  zimnego  potu  oblała  go  niczym  wylany  na  głowę  kubeł  wody.  
 
Nieświadomy  powolnej  utraty  kontroli,  osunął  się  na  kolana,  przewracając  z  trzaskiem  stojącą  obok  szafkę.  Przed  bliskim  spotkaniem  z  podłogowymi  kafelkami,  uchroniły  go  czyjeś  delikatne,  aczkolwiek  silne  ramiona.  Poczuł  na  sobie  spokojny,  ciepły  oddech  i  dobiegającą  do  jego  nozdrzy  drzewno - ambrowo - kwiatową  woń.  Zapach  był  hipnotyzujący  i  w  pewnym  sensie  pełny  sprzeczności,  czyli  dokładnie  taki,  jak  jego  właścicielka...  Próbował  to  zasugerować,  gdy  napływająca  zewsząd  ciemność,  kompletnie  pokryła  jego  strudzone  oczy.    Westchnął  cicho.  Utrata  przytomności  była  wręcz  ulgą.         
 
 
 
 
 
 
 ***