***
Loki nie pamiętał upadku, lecz ból, który nadszedł zaraz po odzyskaniu
przytomności, był wystarczającym dowodem na to, że nie był on zbyt przyjemny.
Chociaż był śmiertelnikiem jedynie kilka minut (po odzyskaniu władzy, Odyn,
pozbawił go mocy), bóg chaosu już nienawidził swojego nowego ciała. Było słabe
i godne pogardy, a bez jego magii, również przytłaczająco puste.
Ruszył w kierunku, w którym w dali zdawał się majaczyć zarys miasta.
Nowe, słabe ciało zdawało się celowo uprzykrzać mu życie. Ból nie
ustępował, a po niedługim czasie do reszty objawów dołączyła również suchość w
ustach. Teraz Loki był gotów oddać duszę za szklankę wody. Miał już serdecznie dość, a jeszcze nie przetrwał w tej krainie nawet dnia...
Szczerze nienawidził
Midgardu, dlatego nie miałby żadnych wyrzutów, gdy okazało się, że Eros
jakimś cudem znajduje się właśnie w tej
krainie, tylko czyhając na rozpętanie istnego piekła.
Pamiętał jak w czasach młodości, na pewnym etapie swojej edukacji, był mocno zafascynowany
Midgardem – wolą walki śmiertelników i ich różnorodnością, tym jak poznawali i
ujarzmiali naturę, nazywając to filozofią, a potem nauką; ich zamiłowaniem do
porządku, które tak często kończyło się rozkosznym chaosem... Potem
postanowił sięgnąć po kroniki z czasów, w których ci pochodzący z Asgradu byli
prawowicie uznawani za bogów, a ich istnienia nie stawiano na równi z bajkami.
Loki z zapałem czytał historie o swoim ojcu i bracie; w większości prawdziwe,
choć trafiały się i takie, które stanowiły jedynie wytwory bujnej ludzkiej wyobraźni. Z kolei o samym sobie nie
potrafił odnaleźć w tych księgach więcej, niż garstkę pochlebnych słów. I chociaż głównie określano
go w nich bogiem chaosu i ognia, to tytuł boga kłamstw zabolał go najbardziej. Był
niewybaczalną zniewagą, a historie o jego dzieciach sprawiły, że jedną z ksiąg w
emocjach postawił w ogniu, zaniechając tym samym wszelkich
podróż na tę
pokręconą krainę.
A teraz, był skazany żyć
jak jeden z tych plugawych śmiertelników, na planecie, która zrobiła z niego
potwora... Pluł sobie w brodę, że tak łatwo zaniechał skończenia tego, co z pomocą Chitauri zaczął dokładnie rok temu w Nowym Yorku. Szedł przed siebie, szkalując dobre imię brata, który podstępem wysłał go na tę przeklętą planetę. Czuł się obco krocząc pośród miliona przeciętnych, nic nie znaczących śmiertelników, posyłających mu z ukosa dziwne spojrzenia. Niektórzy z nich wyciągali z kieszeni jakieś podejrzane ustrojstwa, rozbawieni szepcząc do siebie nawzajem... Zdezorientowany, wszedł do pierwszego pomieszczenia, które wydawało mu się być dobrym, tymczasowym schronieniem. Owe miejsce było przepełnione różnego rodzaju książkami. Pachniało w nim ciastkami i polularnym midgardzkim napojem - kawą. Śmiertelnicy siedzieli grzecznie usadowieni obok siebie przy małych, okrągłych stolikach, z pasją oddając się temu, co według Lokiego wcale nie było takie głupie - czytaniu. Ostrożnie podszedł do pucołowatej blondynki, która znudzona przyglądała się swoim różowym paznokciom, siedząc za wielką drewnianą ladą.
- Słucham? W czym mogę pomóc? - powiedziała niemal z wyrzutem.
- Jestem Loki, z Asgardu! Chciałbym zasięgnąć informacji o dobrej strawie - usłyszawszy te słowa otworzyła szeroko usta - ... lub poprosić o tymczasowe schronienie - dodał widząc wyraz jej twarzy.
- Aha... Dział z mitologią jest po prawej - ogłosiła, wyjmując z torby pilniczek.
- Słuchaj, Ty... - wskazał na nią palcem - bezużyteczna, głupia śmiertelniczko. Rozmawiasz z bogiem! Wymagam trochę więcej szacunku! - walnął zaciśniętą pięścią o blat lady, aż zaszokowana kobieta podskoczyła. Oczy wszystkich zgromadzonych były zwrócone w jego kierunku.
- Czego się gapicie?! - krzyczał jak opętany - Byście teraz przede mną klęczeli, prosząc o litość... Gdybym... - poczuł jak ktoś próbuje go z tyłu obezwładnić. Loki zabrał rękę, popychając napastnika na duży regał z książkami, oznaczony napisem: "Fantastyka".
- Cholera, Steve, pomóż mi! Ten świr stawia opór - krzyknął łysy mężczyzna w średnik wieku, podnosząc opasłe cielsko z podłogi.
- On?! Popatrz... A nie wygląda... - odparł przywołany kolega z zaplecza. Złapali wysokiego mężczyznę pod ręce, stopniowo wyprowadzając z nieco hipsterskiej biblioteki.
- Jak śmiesz?! Czy wiesz, kogo dotykasz?! - zapierał się nogami, Loki, żałując, że nie ma w pobliżu magicznej włóczni, którą mógłby rozpłupać im czaszki.
- Zostawcie go! - zdawało mu się, że słyszy kobiecy głos.
- Jest ze mną... - uspokoiła ochronę zgrabna postać w czarnym kapturze. Bóg kłamstw otworzył szeroko oczy, nie mogąc wydusić z siebie słowa.
- Chodź, zaraz będzie tu policja. Widziałam, jak recepcjonistka wciska pod stołem guzik - jej głos był teraz spokojny i cichy. Podała mu dłoń, która w odczuciu Lokiego była uderzająco gorąca. Wzdrygnął się przez moment jak poparzony, posłusznie wykonując rozkaz. Nie mógł pojąć, dlaczego to robi... Było w tej kobiecie coś takiego, co sprawiało, że nie miał sił protestować. Jakaś niezidentyfikowana charyzma, która nie pozwalała przejść obok niej obojętnie. Podobna towarzyszyła wieloletniej przyjaciółce Thora, Sif, gdy ubiegała się o tytuł najlepszego wojownika w królestwie.
- Przepraszam, przepraszam! Książka - wychyliła się zza biurka kobieta.
- A, tak... Przepraszam, zupełnie zapomniałam.
- Fiodor Dostojewski, "Idiota"... Dobry wybór. Tytuł także... Bardzo adekwatny do dzisiejszego zajścia - spojrzała zza korekcyjnych okularów - Pani Godność?
- Eee, Meg. Meg Ryan... - rzuciła po krótkim namyśle kobieta w czarnej bluzie.
- Jak ta aktorka? Zabawne... - mlasnęła głośno blondynka żując gumę - Dość narowisty ten Pani mąż... - dodała uszczypliwie, dyskretnie zerkając na splecione ręce nietuzinkowej pary dziwaków. Loki zgromił ją spojrzeniem. Zdał sobie sprawę, że grzecznie stoi przy recepcji, trzymając cały czas za rękę zupełnie nieznaną kobietę.
- Raczej, hm... Specyficzny. Dziękuję - machnęła głową, pchając przezroczyste drzwi - I przepraszam. Naprawdę... - dokończyła, ciągnąc za sobą ekscentrycznie ubranego bruneta.
***
Rachel nie miała pojęcia, dlaczego tak łatwo dała się w to wszystko wciągnąć. Facet był ewidentnie chory psychicznie. Do tego słaniał się na nogach, był niepokojąco blady, wycieńczony i wyglądał jak człowiek mający alergię na jakość. A obiecała, że nie będzie pakować się w kłopoty... Cóż, jak widać nie wypada chwalić dnia przed zachodem słońca, a ona zbyt szybko złożyła obietnicę, której zapewne i tak nie dotrzyma. Ten człowiek pachniał kłopotami na kilometr, a na dodatek chyba był bezdomny. Siedziała sobie spokojnie w biblotece, czytając książkę Dostojewskiego, gdy wparował z impetem do środka, mamrocząc coś o Asgardzie. No i ta cała szopka z ochroną... Mogła zaśmiać się pod nosem jak inni, ignorując osobliwego przybysza, który wyglądał jakby się urwał z choinki. A co, jeśli ktoś celowo namieszał mu w głowie? Wmówił, że jest asgardzkim księciem, który szukał strawy w miejscu, gdzie normalni ludzie przychodzą poczytać książki... Być może padł ofiarą podłego żartu sprawnego telepaty. Gdyby tak było, zaprowadziłaby go prosto do Xaviera, który nieraz już odkręcał takie rzeczy... Po co w ogóle złapała go za rękę? Nie potrafiła logicznie tego wyjaśnić, jednak dostrzegła w jego oczach coś, czego nie widziała cała reszta... STRACH. Może i udawał dumnego, aroganckiego dupka, ale to tylko pozory... W rzeczywistości ten wysoki, szczupły mężczyzna bał się jak diabli, decydując się na ostatni akt desperacji, jakim było wejście do biblioteki. W gruncie rzeczy, on tylko poprosił o pomoc, co prawda zrobił to szalenie nieudolnie, z gracją zapatrzonego w siebie bufona, ale może to był jego sposób obrony? Szukał pomocy, nie otrzymał jej i wpadł w szał. I wtedy do akcji wkroczyła Rachel... O dziwo wcale nie protestował potulnie wychodząc na zewnątrz...
Spojrzała kątem oka jak ostatkiem sił starał się zsynchronizować tempo marszu.
- Jak właściwie masz na imię? - zaczęła rozmowę.
- Już nie udawaj... Musiałaś słyszeć - uniósł brew z wyrazem rozbawionego niedowierzania. O tak, trudny facet. Cudownie. Jeszcze tego mi brakowało... - westchnęła łapiąc się na sarkastycznych myślach.
- Dobrze, Loki, niech tak będzie... Rozumiem, że to twoje prawdziwe imię?
- Tak, i uprzedzając twoje następne pytanie... Naprawdę pochodzę z Asgardu - przewrócił teatralnie oczami.
- Skoro faktycznie tak jest... Po co tu jesteś? Chyba nie po to, żeby Ci schlebiano. I właściwie dlaczego otwarcie się do tego przyznajesz? Ludzie i tak nie uwierzą. Prędzej będą widzieć w Tobie wariata... - kontynuowała. Oblicze Lokiego zmieniło się w maskę idealnej skrytości.
- Nie mam zamiaru ukrywać swojej tożsamości. Jeśli jakimś cudem przyjdzie mi tu sczeznąć, to przynajmniej godnie - odparł niskim głosem.
- Sam sobie nie poradzisz... - uniósł brwi rzucając Rachel wyczekujące spojrzenie - Poczekaj chwilę... - rzuciła w biegu, kierując się do małego osiedlowego sklepiku.
Loki stał przed wejściem, cierpliwie analizując swoje położenie i nowo poznaną osobę. Nie była taka zła... Może za bardzo zasadnicza, ale po głębszym zastanowieniu... - uśmiechnął się nieznacznie - Mogła być jego przepustką do egzystencji na całkiem niezłym poziomie, a z czasem, kto wie... być może nawet biletem do udanego powrotu do Asgardu.
- Wydajesz się zachwycony moim widokiem - stwierdziła niosąc w torbach zakupy - Miła odmiana. Coś się zmieniło? - Linie wokół oczu Lokiego przeszły z podejrzliwych do szalenie rozbawionych.
- Kupiłam Ci coś do jedzenia... I proszę - wyciągnęła w jego kierunku butelkę mineralnej wody - zapewne masz ochotę - Bóg kłamstw pośpiesznie odkręcił korek, łapczywie wypijając duszkiem pół butelki. Zaspokoiwszy pierwsze pragnienie delikatnie wytarł dłonią usta, czując wstyd z powodu zdania się na łaskę śmiertelniczki.
- Dziękuję za ten szczodry dar - uniósł dumnie podbródek, starając się zachować resztki godności.
Rachel obserwowała go z nieskrywaną ciekawością.
- Meg? - poczuła się zmieszana, słysząc wymyślone na poczekaniu imię. Nie lubiła kłamać. W poprzednim życiu robiła to zbyt często.
- Tak? - poczuła ciarki na plecach. Dopiero teraz zwróciła uwagę na jego piękne szmaragdowe oczy.
- Dlaczego właściwie mi pomagasz? - skrzywił się i niechętnie spoważniał.
- Bo taka już jestem. Mi też udzielono pomocy. Akurat wtedy, gdy najbardziej tego potrzebowałam - powiedziała dla odmiany całkowicie szczerze. Loki zastanawiał się nad ukrytym sensem wypowiedzianych przez nią słów, gdy jego uwagę raptownie przykuł widok zadbanych, opadających na ramiona włosów. Były w kolorze intrygującego brązu... Teraz, po zdjęciu mało estetycznego kaptura, mógł się w końcu swobodnie im przyjrzeć. Poczuł przebiegający wzdłuż kręgosłupa dreszcz wymieszany z odrobiną ekscytacji – to uczucie towarzyszyło mu zawsze, kiedy skupiał się na szczególnie fascynującej zagadce. Uwielbiał kłamstwa, intrygi i zagadki. Od dziecka miał do nich niewytłumaczalną słabość.
- Proszę - podeszła bliżej, podając mu kupioną w sklepie słodką bułkę. Nigdy nie przypuszczał, że niektóre śmiertelniczki dorównują urodą samym boginiom. Skarcił sam siebie za takie myśli. Nie teleportował się do Midgardu w celu rozrywki. Uciekł tu cudem unikając powolnego konania w odwiecznych ciemnościach Krainy Umarłych.
- Chodź, musisz odpocząć. Na razie zostaniesz u mnie - bóg chaosu skinął głową podążając za brązowowłosą kobietą. O nic nie pytał, choć w głowie formułowało mu się jedno konkretne słowo, oddające w pełni błądzące po zmęczonym umyśle myśli: Interesujące...
***
Dotarłszy na miejsce, asgardzki bóg, zdał sobie sprawę, że jego śmiertelna powłoka jest słabsza, niż przypuszczał, a odniesione na skutek gwałtownego zderzenia z ziemią rany, powoli zaczynają brać górę nad dumą. Osłabiony złapał się ściany przecierając skrawkiem szaty mokre od potu czoło.
- Loki? Loki? Słyszysz mnie? - machnął ręką ignorując pytania poznanej parę godzin wcześniej śmiertelniczki. Fala zimnego potu oblała go niczym wylany na głowę kubeł wody.
Nieświadomy powolnej utraty kontroli, osunął się na kolana, przewracając z trzaskiem stojącą obok szafkę. Przed bliskim spotkaniem z podłogowymi kafelkami, uchroniły go czyjeś delikatne, aczkolwiek silne ramiona. Poczuł na sobie spokojny, ciepły oddech i dobiegającą do jego nozdrzy drzewno - ambrowo - kwiatową woń. Zapach był hipnotyzujący i w pewnym sensie pełny sprzeczności, czyli dokładnie taki, jak jego właścicielka... Próbował to zasugerować, gdy napływająca zewsząd ciemność, kompletnie pokryła jego strudzone oczy. Westchnął cicho. Utrata przytomności była wręcz ulgą.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz