środa, 27 listopada 2013

III




***


Loki nie pamiętał upadku, lecz ból, który nadszedł zaraz po odzyskaniu przytomności,  był  wystarczającym dowodem na to, że nie był on zbyt przyjemny. Chociaż był śmiertelnikiem jedynie kilka minut (po odzyskaniu władzy, Odyn, pozbawił go mocy),  bóg  chaosu  już  nienawidził  swojego nowego  ciała.  Było  słabe   i  godne  pogardy,  a  bez  jego  magii,  również  przytłaczająco  puste.

 Powoli  wstał  i  rozejrzał  się  wokół  siebie,   przyzwyczajając  oczy  do  oślepiającej  jasności,  która  zdawała  się  go  miażdżyć  ze   wszystkich  stron.  W  każdym  z  kierunków  rozpościerało  się  przed  nim  pustkowie, pełne  piasku  i  żaru. Westchnął  ze  zrezygnowaniem.  Jego  głowa  była  ociężała,  a   mięśnie  wciąż  bolały po  upadku.  Jego  tradycyjny  zielono  -  złoty   strój  nie  był  najlepszym  zestawem  na  spacer  po  odludziu.
 
Ruszył  w  kierunku,  w  którym  w  dali  zdawał  się  majaczyć  zarys  miasta.
 
Nowe,  słabe  ciało  zdawało  się  celowo  uprzykrzać  mu  życie.  Ból  nie   ustępował,  a  po  niedługim  czasie do  reszty  objawów  dołączyła  również  suchość  w   ustach.  Teraz  Loki  był   gotów  oddać  duszę  za szklankę  wody.  Miał  już  serdecznie  dość,  a  jeszcze  nie  przetrwał  w  tej  krainie  nawet  dnia...



 
Szczerze  nienawidził   Midgardu,  dlatego  nie  miałby  żadnych  wyrzutów,  gdy  okazało  się,  że  Eros   jakimś  cudem  znajduje  się  właśnie  w  tej  krainie,  tylko  czyhając  na  rozpętanie  istnego  piekła.   Pamiętał jak  w  czasach  młodości,  na  pewnym  etapie  swojej  edukacji,  był  mocno  zafascynowany  Midgardem  –  wolą  walki  śmiertelników  i  ich  różnorodnością,  tym  jak  poznawali  i   ujarzmiali  naturę,  nazywając  to filozofią,  a  potem  nauką;  ich  zamiłowaniem  do   porządku,  które  tak  często  kończyło  się  rozkosznym  chaosem...  Potem   postanowił  sięgnąć  po  kroniki  z  czasów,  w  których  ci  pochodzący  z  Asgradu  byli  prawowicie  uznawani  za  bogów,  a  ich  istnienia  nie  stawiano  na  równi  z  bajkami.   Loki  z  zapałem  czytał  historie  o  swoim  ojcu  i  bracie;  w  większości  prawdziwe,  choć  trafiały  się  i  takie,  które  stanowiły  jedynie  wytwory  bujnej   ludzkiej  wyobraźni.  Z  kolei  o  samym  sobie  nie   potrafił odnaleźć  w  tych  księgach  więcej,  niż   garstkę  pochlebnych  słów.  I  chociaż  głównie  określano  go  w  nich  bogiem  chaosu  i  ognia,  to  tytuł  boga  kłamstw  zabolał  go  najbardziej.  Był  niewybaczalną zniewagą,  a  historie  o  jego  dzieciach  sprawiły,  że  jedną  z  ksiąg  w   emocjach  postawił  w  ogniu, zaniechając  tym  samym  wszelkich  podróż  na    pokręconą  krainę.

A  teraz,  był  skazany  żyć  jak  jeden  z  tych  plugawych  śmiertelników,  na  planecie,  która  zrobiła  z  niego potwora...  Pluł  sobie  w  brodę,  że  tak  łatwo  zaniechał  skończenia  tego,  co  z  pomocą  Chitauri  zaczął  dokładnie  rok  temu  w  Nowym  Yorku.  Szedł  przed  siebie,  szkalując  dobre  imię  brata,  który  podstępem  wysłał  go  na  tę  przeklętą  planetę.  Czuł  się  obco  krocząc  pośród  miliona  przeciętnych,  nic  nie  znaczących  śmiertelników,  posyłających  mu  z  ukosa  dziwne  spojrzenia.  Niektórzy  z  nich  wyciągali  z  kieszeni  jakieś  podejrzane  ustrojstwa,  rozbawieni  szepcząc  do  siebie  nawzajem...  Zdezorientowany,  wszedł  do  pierwszego  pomieszczenia,  które  wydawało  mu  się  być  dobrym,  tymczasowym  schronieniem.  Owe  miejsce  było  przepełnione  różnego  rodzaju  książkami.  Pachniało  w  nim  ciastkami  i  polularnym  midgardzkim  napojem  -  kawą.  Śmiertelnicy  siedzieli  grzecznie  usadowieni  obok  siebie  przy  małych,  okrągłych  stolikach,  z pasją  oddając  się  temu,  co  według  Lokiego  wcale  nie  było  takie  głupie  - czytaniu.  Ostrożnie  podszedł  do  pucołowatej  blondynki,  która  znudzona  przyglądała  się  swoim  różowym  paznokciom,  siedząc  za  wielką  drewnianą  ladą. 
 
 

Słucham?  W  czym  mogę  pomóc?  -  powiedziała  niemal  z  wyrzutem. 

Jestem  Loki,  z  Asgardu!  Chciałbym  zasięgnąć  informacji  o  dobrej  strawie  -  usłyszawszy  te  słowa  otworzyła  szeroko  usta  -  ... lub  poprosić  o  tymczasowe  schronienie  -  dodał  widząc  wyraz  jej  twarzy. 

Aha... Dział  z  mitologią  jest  po  prawej  -  ogłosiła,  wyjmując  z  torby  pilniczek. 

Słuchaj,  Ty...  -  wskazał  na  nią  palcem  -  bezużyteczna,  głupia  śmiertelniczko.  Rozmawiasz  z  bogiem!  Wymagam  trochę  więcej  szacunku!  -  walnął  zaciśniętą  pięścią  o   blat  lady,  aż  zaszokowana  kobieta  podskoczyła.  Oczy  wszystkich  zgromadzonych  były  zwrócone  w  jego  kierunku.  

Czego  się  gapicie?!  -  krzyczał  jak  opętany  -  Byście  teraz  przede  mną  klęczeli,  prosząc  o  litość... Gdybym...  -  poczuł  jak  ktoś   próbuje  go  z  tyłu  obezwładnić.  Loki  zabrał  rękę,  popychając  napastnika  na  duży  regał  z  książkami,  oznaczony  napisem:  "Fantastyka".  


Cholera,  Steve,  pomóż  mi!  Ten  świr  stawia  opór  -  krzyknął  łysy  mężczyzna  w  średnik  wieku,  podnosząc  opasłe  cielsko  z  podłogi. 

-  On?!   Popatrz...  A   nie   wygląda...   -  odparł  przywołany  kolega  z  zaplecza.  Złapali  wysokiego  mężczyznę  pod  ręce,  stopniowo  wyprowadzając  z  nieco  hipsterskiej  biblioteki. 

-  Jak  śmiesz?!  Czy  wiesz,  kogo  dotykasz?!  -   zapierał  się  nogami,  Loki,  żałując,  że  nie  ma  w  pobliżu  magicznej  włóczni,  którą  mógłby  rozpłupać  im  czaszki. 

Zostawcie  go!  -  zdawało  mu  się,  że  słyszy  kobiecy  głos.   

Jest  ze  mną...  -  uspokoiła  ochronę  zgrabna  postać  w  czarnym  kapturze.  Bóg  kłamstw  otworzył  szeroko  oczy,  nie  mogąc  wydusić  z  siebie  słowa. 

-  Chodź,  zaraz  będzie  tu  policja.  Widziałam,  jak  recepcjonistka  wciska  pod  stołem  guzik  -  jej  głos  był  teraz  spokojny  i  cichy.  Podała  mu  dłoń,  która  w  odczuciu  Lokiego  była  uderzająco  gorąca.  Wzdrygnął  się  przez  moment  jak  poparzony,  posłusznie  wykonując  rozkaz.  Nie  mógł  pojąć,  dlaczego  to  robi...  Było  w  tej  kobiecie  coś  takiego,  co  sprawiało,  że  nie  miał  sił  protestować.  Jakaś  niezidentyfikowana  charyzma,  która  nie  pozwalała  przejść  obok  niej  obojętnie.  Podobna  towarzyszyła  wieloletniej  przyjaciółce  Thora,  Sif,  gdy  ubiegała  się  o  tytuł  najlepszego  wojownika  w  królestwie. 

Przepraszam,  przepraszam!  Książka  -  wychyliła  się  zza  biurka  kobieta. 

A,  tak...  Przepraszam,  zupełnie  zapomniałam.   

Fiodor  Dostojewski,  "Idiota"...  Dobry  wybór.  Tytuł  także...  Bardzo  adekwatny  do  dzisiejszego  zajścia  -  spojrzała  zza  korekcyjnych  okularów  -  Pani  Godność?    

Eee,  Meg.  Meg  Ryan...  -  rzuciła  po  krótkim  namyśle  kobieta  w  czarnej  bluzie. 

Jak  ta  aktorka?  Zabawne...  -  mlasnęła  głośno  blondynka  żując  gumę  -  Dość  narowisty  ten  Pani  mąż...  -  dodała  uszczypliwie,  dyskretnie  zerkając  na  splecione  ręce  nietuzinkowej  pary  dziwaków.  Loki zgromił   ją   spojrzeniem.  Zdał   sobie   sprawę,   że   grzecznie   stoi    przy   recepcji,   trzymając   cały   czas   za   rękę   zupełnie  nieznaną   kobietę.  

 -  Raczej,  hm...  Specyficzny.  Dziękuję  -  machnęła  głową,  pchając  przezroczyste  drzwi  -  I  przepraszam.  Naprawdę...   -  dokończyła,  ciągnąc  za  sobą  ekscentrycznie  ubranego  bruneta.     


***

 
 
 
 
Rachel  nie  miała  pojęcia,  dlaczego  tak  łatwo  dała  się  w  to  wszystko  wciągnąć.  Facet  był  ewidentnie  chory  psychicznie.  Do  tego  słaniał  się  na  nogach,  był  niepokojąco  blady,  wycieńczony  i  wyglądał  jak  człowiek  mający  alergię  na  jakość.  A  obiecała,  że  nie  będzie  pakować  się  w  kłopoty...  Cóż,  jak  widać  nie  wypada  chwalić  dnia  przed  zachodem  słońca,  a  ona  zbyt  szybko  złożyła  obietnicę,  której  zapewne  i  tak  nie  dotrzyma.  Ten  człowiek  pachniał  kłopotami  na  kilometr,  a  na  dodatek  chyba  był  bezdomny.  Siedziała  sobie  spokojnie  w  biblotece,  czytając  książkę  Dostojewskiego,  gdy  wparował  z  impetem  do  środka,  mamrocząc  coś  o  Asgardzie.  No  i  ta  cała  szopka  z  ochroną...  Mogła  zaśmiać  się  pod  nosem  jak  inni,  ignorując  osobliwego  przybysza,  który  wyglądał  jakby  się  urwał  z  choinki.  A  co,  jeśli  ktoś  celowo  namieszał  mu  w  głowie?  Wmówił,  że  jest  asgardzkim  księciem,  który  szukał  strawy  w miejscu,  gdzie  normalni  ludzie  przychodzą  poczytać  książki...  Być  może  padł  ofiarą  podłego  żartu  sprawnego  telepaty.  Gdyby  tak  było,  zaprowadziłaby  go  prosto  do  Xaviera,  który  nieraz  już  odkręcał  takie  rzeczy...  Po  co  w  ogóle  złapała  go  za  rękę?  Nie  potrafiła  logicznie  tego  wyjaśnić,  jednak  dostrzegła  w  jego  oczach  coś,  czego  nie  widziała  cała  reszta...  STRACH.  Może  i  udawał  dumnego,  aroganckiego  dupka,  ale  to  tylko  pozory...  W  rzeczywistości  ten  wysoki,  szczupły  mężczyzna  bał  się  jak  diabli,  decydując  się  na  ostatni  akt  desperacji,  jakim  było  wejście  do  biblioteki.  W  gruncie  rzeczy,  on  tylko  poprosił  o  pomoc,  co  prawda  zrobił  to  szalenie  nieudolnie,  z  gracją  zapatrzonego  w  siebie  bufona,  ale  może  to  był  jego  sposób  obrony?  Szukał  pomocy,  nie  otrzymał  jej  i  wpadł  w  szał.  I  wtedy  do  akcji  wkroczyła  Rachel...  O  dziwo  wcale  nie  protestował  potulnie  wychodząc  na  zewnątrz...  


Spojrzała  kątem  oka  jak  ostatkiem  sił  starał  się  zsynchronizować  tempo  marszu. 


-  Jak  właściwie  masz  na  imię?  -  zaczęła  rozmowę. 


-  Już  nie  udawaj...  Musiałaś  słyszeć  -  uniósł  brew  z  wyrazem  rozbawionego  niedowierzania.  O tak, trudny  facet.  Cudownie.  Jeszcze  tego  mi  brakowało...  -   westchnęła  łapiąc  się  na  sarkastycznych  myślach. 


Dobrze,  Loki,  niech  tak  będzie...  Rozumiem,  że  to  twoje  prawdziwe  imię? 


 -  Tak,  i  uprzedzając  twoje  następne  pytanie...  Naprawdę  pochodzę  z  Asgardu  -  przewrócił  teatralnie  oczami. 


Skoro  faktycznie  tak  jest...  Po  co  tu  jesteś?  Chyba  nie  po  to,  żeby  Ci  schlebiano.  I  właściwie  dlaczego  otwarcie  się  do  tego  przyznajesz?  Ludzie  i  tak  nie  uwierzą.  Prędzej  będą  widzieć  w  Tobie  wariata...  -  kontynuowała.  Oblicze  Lokiego  zmieniło  się  w  maskę  idealnej  skrytości. 


Nie  mam  zamiaru  ukrywać  swojej  tożsamości.  Jeśli  jakimś  cudem  przyjdzie  mi  tu  sczeznąć,  to  przynajmniej  godnie  -  odparł  niskim  głosem. 


Sam  sobie  nie  poradzisz...  -  uniósł  brwi  rzucając  Rachel   wyczekujące  spojrzenie  -  Poczekaj  chwilę...  -  rzuciła  w  biegu,  kierując  się  do  małego  osiedlowego  sklepiku. 


Loki  stał  przed  wejściem,  cierpliwie  analizując  swoje  położenie  i  nowo  poznaną  osobę.  Nie  była  taka  zła...  Może  za  bardzo  zasadnicza,  ale  po  głębszym  zastanowieniu...  -  uśmiechnął  się  nieznacznie  -  Mogła  być  jego  przepustką  do  egzystencji  na  całkiem  niezłym  poziomie,  a  z  czasem,  kto  wie...  być  może  nawet  biletem  do  udanego  powrotu  do  Asgardu.   


-  Wydajesz  się  zachwycony  moim  widokiem  -  stwierdziła  niosąc  w  torbach  zakupy  -  Miła  odmiana.  Coś  się  zmieniło?  -  Linie  wokół  oczu  Lokiego  przeszły  z  podejrzliwych  do  szalenie  rozbawionych. 


 - Kupiłam  Ci  coś  do  jedzenia... I  proszę  -  wyciągnęła  w  jego  kierunku  butelkę  mineralnej  wody  -  zapewne  masz  ochotę  -  Bóg  kłamstw  pośpiesznie  odkręcił  korek,  łapczywie  wypijając  duszkiem  pół  butelki.  Zaspokoiwszy  pierwsze  pragnienie  delikatnie  wytarł  dłonią  usta,  czując  wstyd  z  powodu  zdania  się  na  łaskę  śmiertelniczki.    


-  Dziękuję  za  ten  szczodry  dar  -  uniósł  dumnie  podbródek,  starając  się  zachować  resztki  godności. 


 Rachel  obserwowała  go  z  nieskrywaną  ciekawością. 
 
 
Meg?  -  poczuła  się  zmieszana,  słysząc  wymyślone  na  poczekaniu  imię.  Nie  lubiła  kłamać.  W  poprzednim  życiu  robiła  to  zbyt  często.  
 
 
Tak?  -  poczuła  ciarki  na  plecach.  Dopiero  teraz  zwróciła  uwagę  na  jego  piękne  szmaragdowe  oczy. 
 
 
Dlaczego  właściwie  mi  pomagasz?  -  skrzywił  się  i  niechętnie  spoważniał. 
 
 
Bo  taka  już  jestem.  Mi  też  udzielono  pomocy.  Akurat  wtedy,  gdy  najbardziej  tego  potrzebowałam  -  powiedziała  dla  odmiany  całkowicie  szczerze.  Loki  zastanawiał  się  nad  ukrytym  sensem  wypowiedzianych  przez  nią  słów,  gdy  jego  uwagę  raptownie  przykuł  widok  zadbanych,  opadających  na  ramiona  włosów.  Były  w  kolorze  intrygującego  brązu...  Teraz,  po zdjęciu  mało  estetycznego  kaptura,  mógł  się  w  końcu  swobodnie  im  przyjrzeć.  Poczuł  przebiegający  wzdłuż  kręgosłupa  dreszcz  wymieszany  z  odrobiną  ekscytacji  –  to  uczucie towarzyszyło  mu  zawsze,  kiedy  skupiał  się  na  szczególnie  fascynującej  zagadce.  Uwielbiał  kłamstwa,  intrygi  i  zagadki.  Od  dziecka  miał  do  nich  niewytłumaczalną  słabość.
 
 
Proszę  -   podeszła  bliżej,  podając  mu  kupioną  w  sklepie  słodką  bułkę.  Nigdy  nie  przypuszczał,  że  niektóre  śmiertelniczki  dorównują  urodą  samym  boginiom.  Skarcił  sam  siebie  za  takie  myśli.  Nie  teleportował  się  do  Midgardu  w  celu  rozrywki.  Uciekł  tu  cudem  unikając  powolnego  konania  w  odwiecznych  ciemnościach  Krainy  Umarłych.    
 
 
Chodź,  musisz  odpocząć.  Na  razie  zostaniesz  u  mnie  -  bóg  chaosu  skinął  głową  podążając  za brązowowłosą  kobietą.  O  nic  nie  pytał,  choć  w  głowie  formułowało  mu  się  jedno  konkretne  słowo,  oddające  w  pełni  błądzące  po  zmęczonym  umyśle  myśli:  Interesujące...  

 
 ***
 
Dotarłszy  na  miejsce,  asgardzki  bóg,  zdał  sobie  sprawę,  że  jego  śmiertelna  powłoka  jest  słabsza,  niż  przypuszczał,  a  odniesione  na  skutek  gwałtownego  zderzenia  z  ziemią  rany,  powoli  zaczynają  brać  górę  nad  dumą.  Osłabiony  złapał   się  ściany  przecierając  skrawkiem  szaty  mokre  od  potu  czoło. 
 
 -  Loki?  Loki?  Słyszysz  mnie?  -  machnął  ręką  ignorując  pytania  poznanej  parę  godzin  wcześniej  śmiertelniczki.  Fala  zimnego  potu  oblała  go  niczym  wylany  na  głowę  kubeł  wody.  
 
Nieświadomy  powolnej  utraty  kontroli,  osunął  się  na  kolana,  przewracając  z  trzaskiem  stojącą  obok  szafkę.  Przed  bliskim  spotkaniem  z  podłogowymi  kafelkami,  uchroniły  go  czyjeś  delikatne,  aczkolwiek  silne  ramiona.  Poczuł  na  sobie  spokojny,  ciepły  oddech  i  dobiegającą  do  jego  nozdrzy  drzewno - ambrowo - kwiatową  woń.  Zapach  był  hipnotyzujący  i  w  pewnym  sensie  pełny  sprzeczności,  czyli  dokładnie  taki,  jak  jego  właścicielka...  Próbował  to  zasugerować,  gdy  napływająca  zewsząd  ciemność,  kompletnie  pokryła  jego  strudzone  oczy.    Westchnął  cicho.  Utrata  przytomności  była  wręcz  ulgą.         
 
 
 
 
 
 
 ***
 
 
 
 
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz