poniedziałek, 25 listopada 2013

I


Obudził  mnie  przytłaczający  ból  głowy,  wywołany   pierwszymi  intensywnymi promieniami  słońca.  Nie  pamiętałam  dnia,  nie   obchodziła   mnie  godzina,  miałam  głęboko  w poważaniu  miejsce,   w   którym  obecnie  przebywałam.   Nie  istniałam.  Przynajmniej  dla  świata, choć  dość  często  nachodziły  mnie  chęci   zrealizowania  tej  uporczywie  powracającej  myśli. Chciałam  nie  istnieć,  ściągnąć   w  końcu  tę  własnoręcznie  utkaną  kurtynę  obłudy.  Byłam zmęczona…  Moje  życie  nie   miało  sensu.  Dzień  wydawał  się  męczarnią,  noc  utrapieniem,  a egzystencja  wiecznym  snem.  Zaadoptowałam  ciemność,  przywykłam  do  niej,  tym  samym  na wieki   wyrzekając  się  słońca…  Nie  szłam  ku  jasności,  bo  po  cóż  miałabym?  Oślepiała   mnie,  drażniła   i   wywoływała   migreny.
 


Z  trudem  wstałam  z  łóżka,  trzymając  się  jedną  ręką  jego  poręczy,  przeklinając  w  duchu  ciężar,  z  którym  przyszło  mi  się   obecnie  zmagać.  Lubiłam  tu  przychodzić.  Czasami czułam  się  tu  jak  w  domu,  choć  nie  pamiętałam,  żebym  została  w  tym  miejscu  dłużej,  niż dwa  tygodnie.  Był  to   swoisty  azyl  dla  odmieńców,  prowadzony  przez  sympatycznego mężczyznę  na  wózku  -  profesora  Charlesa  Francisa  Xaviera.  Charles   był  najpotężniejszym telepatą  na  Ziemi,  posiadającym  szeroki  wachlarz   psionicznych  mocy.  Potrafił  czytać  w myślach,  kasować  wspomnienia  lub  bez  problemu  kontrolować  umysły  innych.  Nie wykorzystywał  tego.  Nie  musiał.  Szczerością  i  dobrocią  zjednywał  ludzi  podobnych  sobie. Opiekował  się  nimi,  uczył  kontrolować  moce,  a  w  razie  potrzeby  chronił.  To  właśnie  do  niego zgłosiłam  się   o  pomoc,  gdy  po  pomyślnie  przeprowadzonym  eksperymencie  wstrzyknięcia adamantium,   mającym  na  celu  udoskonalenie  mojego  DNA,  niespodziewanie  pojawiły  się  tzw. „skutki  uboczne”.  Przejawiały  się  niekontrolowanymi  telekinetycznymi  wybuchami,  podczas których  kompletnie  nie  panowałam  nad  nabytymi  umiejętnościami.  Celem   eksperymentu  było postawienie  mnie  na  nogi,  a  że  szanse  na  przeżycie   i    bez   tego   były   marne,   postanowiłam zaryzykować,  wszak  i  tak  nie  miałam  nic  do  stracenia.  W   laboratorium  zjawiłam  się  z przetrąconym  kręgosłupem  i  niegasnącą  nadzieją,  że   może  jeszcze  uda  mi  się  jakoś  pozbierać.  Człowiekiem,  który  nie  pozwolił  się   jej  wypalić  był  Logan.  To  właśnie  on   mnie  znalazł   i  własnymi   siłami   wyciągnął   z  bagna,   z  którym  stopniowo  zaczynałam  się  oswajać. Nie   gwarantował  cudu,  otwarcie  przyznał,   że   moje   rokowania    są   bliskie   zeru,   ponieważ  nikt   oprócz   niego,   nie   przeżył   próby   zespolenia    układu   kostnego   z   tym   niezniszczalnym  stopem   metalu.   Eksperyment   się    powiódł,   chociaż   po   wszystkim   bezwładnie   leżałam  podłączona   do   aparatury,   bo    moje    tętno   było   niemalże   niewykrywalne.   Po   półrocznej  rekonwalescencji,  zregenerowałam  siły  i  wróciłam  do  gry,  ale  ze  względu  na  długą  nieobecność,  nie  mogłam  ponownie  zamieszkać  w  Gotham.  Nie  chciałam  tego.  Wszystko  poszło  zgodnie  z  planem  -  oficjalnie  nie  żyłam.  Zginęłam  w  trakcie  zamieszek.  Tak  było  lepiej. 


 

                                                         ***

-  Znowu  w  obłokach?    -   Usłyszałam  za  plecami  znajomy,  ciepły  męski  głos,  który  błyskawicznie   wyrwał   mnie   z   natłoku   kłębiących  się  myśli.  Spojrzałam   przez  ramię. 
 
-  I  odpowiedź  brzmi  „nie”.  Nie  zadręczasz  nasz  swoimi  wizytami.  W  zasadzie  mogłabyś  zjawiać  się  tu  częściej  -  Powiedział  starszy  mężczyzna,  zbliżając  się  do  mnie  na  inwalidzkim  wózku. 
-  Profesorze  -  Skinęłam  głową  -  Nie  musi  profesor,  od  razu  zaglądać  mi  do  głowy.  Zwykle  wszystko  mówię  na  indywidualnych  sesjach. 
-  W  zasadzie,  przyznaję,  nie  powinienem  tego  robić,  ale  martwię  się,  gdy  widzę,  że  coś  Cię  trapi  -  Uśmiechnął  się  życzliwie. 
-  Bez  obaw.  Nie  targnę  się  na  swoje  życie.  Musiałabym  się  naprawdę  postarać  -  zaśmiałam  się  pod  nosem. 
 
-  Zapewne  nie  sądziłaś,  że  długowieczność  będzie  tak  przygnębiająca…  Godząc  się  na  nią,  wiedziałaś,  jaki  los  czeka  Ciebie  i  twoich  najbliższych.  Nie  łatwo  jest  być  świadkiem  ludzkiego  przemijania  -  Zamilkł  przez  chwilę  -  Zawsze  możesz  tu  wrócić.  Tu  masz  swój  własny  kąt  i  przyjaciół,  na  których  możesz  polegać.  Położył  swoją  dłoń  na  mojej.  Spojrzałam  przez  okno  na  zapierający  dech  w  piersiach  ogród.  Był pusty.  Padało.   Zabawne,  nawet  teraz  do  złudzenia  przypominał  mi  miejsce  mojego  beztroskiego  dzieciństwa.   
-  Dziękuję,  ale…  Wzięłam  głęboki  oddech  -  chyba  pora  wziąć  sprawy  w  swoje  ręce.  Nie  mogę  użalać  się  nad  sobą  całą  wieczność…  A  co  z  Loganem?  Był  tu  ostatnio?  Zapytałam,  szybko  zmieniając  temat. 
-  Znasz  go.  Nie  potrafi  usiedzieć  w  miejscu.  Ciągle  go  gdzieś  nosi,  ale  wraca.  To  najważniejsze…  Uniósł  brwi  -  Jesteście  pod  tym  względem  bardzo  do  siebie   podobni.  Zawsze  niezależni.  Mówił,  obracając  się  na  wózku. 
-  Zaległości?  Ruchem  głowy  wskazałam  na  ułożone  na  jego  kolanach  teczki.
 
-  Ach  to…  Nazwałbym  to  inaczej,  ale  skoro  się  upierasz  -  Wykrzywił  usta  w  lekkim  uśmiechu  -  Zgłosiła  się  do  nas  tajna  organizacja  o  nazwie  SHIELD.  Słyszałaś  o  niej,  prawda? 
 
-  Coś  tam  słyszałam  -  Rzuciłam  wymijająco. 
 
-  Czyżby?  A  Tony  Stark?   Kontynuował,  z  zaciekawieniem  przeglądając  kartki  -  Nic  Ci  nie  mówi?   
-  To  nie  ma  znaczenia.  On  myśli,  że  nie  żyję.  Od  tamtego  czasu…  Wybuch,  krew,  dźwięk  łamanych  kości.  To  wszystko  w  mgnieniu  oka  powróciło,  tworząc  kolaż  doznanych  w  przeszłości  cierpień  -  Nie  miałam  z  nim  kontaktu…  Dokończyłam  po  namyśle. 
-  W  porządku.  Rozumiem…  -  Dodał  wyraźnie  zmieszany  -  Widzisz…  Oni  zgłosili  się  do  nas  o  pomoc.  W  związku  w  ubiegłorocznym  atakiem  nieznanej  jak  dotąd  rasy  z  kosmosu  na  Nowy  York.  
-  Naprawdę  w  to  wierzysz?  -  Zapytałam,  nie  odrywając  wzroku  z  widoku  przemokniętych,  porozrzucanych  po  całym  placu  jesiennych  liści,  których  o  tej  porze  było  tu  istne  zatrzęsienie. 
-  Nie  bądź  zdumiona,  fakty  nie  kłamią,  a  takie  dowody  doprawdy  ciężko  podważyć.  Mam  tutaj  wszystko  -  Pokazał  mi  kilka  tekturowych  teczek,  ostemplowanych  czerwonym  napisem:  TAJNE  -  A  myślałem,  że  to  nasza  technologia  jest  niebezpieczna…  Wydał  się  zmartwiony. 
-  Odmówiliście?  Przerwałam  chwilową  ciszę.  -  Naturalnie.  Musiałem.  Nie  wyobrażam  sobie  nawet,  co  by  było,  gdyby  Ci  wszyscy  ludzie  dowiedzieli  się  o  istnieniu  tej  instytucji.  Naszej  szkoły.  Wystarczy  spojrzeć,  z  jakim  niepokojem  przyjęli  wieści  o  istnieniu  tych  całych  „Mścicieli”  -  Westchnął  głośno,  podjeżdżając  do  drzwi. 
-  Dobrze  zrobiłeś  -  Skwitowałam,  biorąc  do  ręki  czarną  skórzaną  kurtkę.
 
-  Już  idziesz?  Spojrzałam  przed  siebie.  W  progu,  za  profesorem,  stała  młoda,  jasnowłosa  dziewczyna  o  łagodnym  spojrzeniu. 
-  Myślałam,  że  porozmawiamy  -  ciągnęła. 
-  Z  Tobą  zawsze  -  uśmiechnęłam  się  szeroko,  rozkładając  ramiona.  Dziewczyna  niewiele  myśląc  rzuciła  się  w  moje  objęcia,  odwzajemniając  uścisk.
 -  Zostawię  Was  same,  żebyście  swobodnie  mogły  to  uczynić  -  twarz  profesora  przejaśniała  -  Do  zobaczenia,  Rachel  -  usłyszałam,  nim  na  dobre  zniknął  za  imponująco  zdobionymi,  drewnianymi  drzwiami.    
 -   Pięknie  Ci  w  tym  kolorze.  Tak  tęskniłam…  -  mówiła,  dotykając  moich  włosów. 
 
-   Dawno  mnie  nie  widziałaś.  Przefarbowałam  jakiś  czas  temu.
 
-  Ładnie.  Szczerze  mówiąc,  ten  blond  zaczynał  mnie  już  nudzić  -  Odparła, a jej  włosy  momentalnie  przybrały  odcień  ciemnego  brązu. 
-  Nie  musisz.  Naprawdę.  Ja…  -  pogładziłam    po  twarzy. 
- Cii…  Nic  nie  mów.  Jesteś  moim  wzorem  do  naśladowania.  Zawsze  byłaś   spojrzała  mi  w  oczy. 
- Tylko…  -  tym  razem,  przyłożyła  mi  palec  do  ust,  nim  zdążyłam  cokolwiek  powiedzieć.  
- Zawsze  chciałam  tak  wyglądać.  Popatrz  na  siebie,  jesteś  idealna.  Wystarczy,  że  wejdziesz,  a  w  oczach  wszystkich  mężczyzn,  momentalnie  budzi  się  pożądanie. 
- Ty  też  jesteś,  Raven  -  Spuściła  wzrok,  a  jej  twarz  przybrała  poważniejszego  wyglądu. 
- Teraz  tak...  Dobrze  wiesz,  że  nie  jestem  -  Odwróciła  się  w  moim  kierunku,  powoli  zmieniając  wygląd.  Po  młodej,  sympatycznie  wyglądającej  dziewczynie,  nie  został  już  żaden  ślad.  Teraz,  kilka  kroków  dalej,  stała  przede  mną  fascynująca,  ciemnoniebieska  postać  o  czerwonych  włosach  i  przeszywająco  żółtych  oczach. 
-  Jesteś…  -  kontynuowałam,  powoli  podchodząc  bliżej  -  piękna… Właśnie  taka,  jaka  jesteś  naprawdę.  Bez  przybierania  upragnionej  formy  -  Skończyłam  mówić,  całując    w  czoło.  Szybkim  ruchem  narzuciłam  na  plecy  kurtkę,  którą,  Raven,  starała  się  mi  poprawić. 
-  Powiedz  to  tym  wszystkim  ludziom,  czyhającym  na  nas  na  zewnątrz  -  mruknęła  smutno. 
-  To  głupcy,  Rev,  ale  nie  można  ich  za  to  winić.  Taka  już  ich  natura.  Nie    w  stanie  znieść  świadomości,  że  coś  odbiega  od  ich  upragnionej  „normy”,  jednak  zapewniam  Cię,  że  nie  wszyscy    tacy. 
-  Wrócisz,  prawda?  -  zabrała  ręce,  obniżając  nieco  głos.  Był  przepełniony  nadzieją. 
-  Zawsze  wracam.  Będę  niedługo  -  pocałowałam  dłoń,  przesyłając  jej  w  powietrzu  całusa.  
-  I,  ej!  Zabiorę  Cię  do  siebie.  W  końcu  zobaczysz,  jak  się  urządziłam!  -  pomachałam  na  odchodne,  mając  ponownie  w  zasięgu  wzroku  sympatyczną  nastolatkę. 
- Tylko  postaraj  się  nie  wpakować  w  kłopoty!  -  krzyknął  chłopak  w  specjalnych  okularach,  które  do  złudzenia  przypominały  przeciwsłoneczne.  Nie  mógł  ich  ściągać,  ponieważ  miał  w  oczach  lasery,  które  natychmiast  spaliłby  wszystko  dookoła. 
 
-  Nie  obiecuję!  -  dodałam  rozbawiona,  krocząc  w  kierunku  metalowej  bramy.         
 
 
 
 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz