Obudził mnie przytłaczający ból głowy, wywołany
pierwszymi intensywnymi promieniami słońca. Nie pamiętałam dnia, nie obchodziła
mnie godzina, miałam głęboko w poważaniu miejsce, w którym obecnie przebywałam.
Nie istniałam. Przynajmniej dla świata, choć dość często nachodziły mnie chęci
zrealizowania tej uporczywie powracającej myśli. Chciałam nie istnieć, ściągnąć
w końcu tę własnoręcznie utkaną kurtynę obłudy. Byłam zmęczona… Moje życie nie
miało sensu. Dzień wydawał się męczarnią, noc utrapieniem, a egzystencja
wiecznym snem. Zaadoptowałam ciemność, przywykłam do niej, tym samym na wieki
wyrzekając się słońca… Nie szłam ku jasności, bo po cóż miałabym? Oślepiała
mnie, drażniła i
wywoływała migreny.
Z trudem wstałam z łóżka, trzymając się jedną ręką jego poręczy, przeklinając w duchu ciężar, z którym przyszło mi się
obecnie zmagać. Lubiłam tu przychodzić. Czasami czułam się tu jak w domu, choć
nie pamiętałam, żebym została w tym miejscu dłużej, niż dwa tygodnie. Był to
swoisty azyl dla odmieńców, prowadzony przez sympatycznego mężczyznę na wózku - profesora Charlesa Francisa Xaviera. Charles
był najpotężniejszym telepatą na Ziemi, posiadającym szeroki wachlarz
psionicznych mocy. Potrafił czytać w myślach, kasować wspomnienia lub bez
problemu kontrolować umysły innych. Nie wykorzystywał tego. Nie musiał. Szczerością
i dobrocią zjednywał ludzi podobnych sobie. Opiekował się nimi, uczył
kontrolować moce, a w razie potrzeby chronił. To właśnie do niego zgłosiłam się
o pomoc, gdy po pomyślnie przeprowadzonym eksperymencie wstrzyknięcia adamantium,
mającym na celu udoskonalenie mojego DNA, niespodziewanie pojawiły się tzw.
„skutki uboczne”. Przejawiały się niekontrolowanymi telekinetycznymi wybuchami,
podczas których kompletnie nie panowałam nad nabytymi umiejętnościami. Celem
eksperymentu było postawienie mnie na nogi, a że szanse na przeżycie i
bez tego były marne,
postanowiłam zaryzykować, wszak i tak nie miałam nic do stracenia. W
laboratorium zjawiłam się z przetrąconym kręgosłupem i niegasnącą nadzieją, że
może jeszcze uda mi się jakoś pozbierać. Człowiekiem, który nie pozwolił się
jej wypalić był Logan. To właśnie on mnie znalazł
i własnymi
siłami wyciągnął z bagna, z którym stopniowo zaczynałam się oswajać. Nie
gwarantował cudu, otwarcie przyznał, że moje rokowania
są bliskie zeru, ponieważ
nikt oprócz niego, nie
przeżył próby zespolenia
układu kostnego z
tym niezniszczalnym stopem
metalu. Eksperyment się
powiódł, chociaż po
wszystkim bezwładnie leżałam
podłączona do aparatury, bo moje
tętno było niemalże niewykrywalne.
Po półrocznej rekonwalescencji, zregenerowałam siły
i wróciłam do
gry, ale ze
względu na długą
nieobecność, nie mogłam
ponownie zamieszkać w Gotham. Nie
chciałam tego. Wszystko
poszło zgodnie z
planem - oficjalnie nie żyłam.
Zginęłam w trakcie
zamieszek. Tak było
lepiej.
***
- Znowu w obłokach?
- Usłyszałam za
plecami znajomy, ciepły
męski głos, który
błyskawicznie wyrwał mnie
z natłoku kłębiących
się myśli. Spojrzałam
przez ramię.
- I odpowiedź brzmi
„nie”. Nie zadręczasz
nasz swoimi wizytami.
W zasadzie mogłabyś
zjawiać się tu
częściej - Powiedział
starszy mężczyzna, zbliżając
się do mnie
na inwalidzkim wózku.
- Profesorze - Skinęłam
głową - Nie musi
profesor, od razu
zaglądać mi do
głowy. Zwykle wszystko
mówię na indywidualnych sesjach.
- W zasadzie, przyznaję,
nie powinienem tego
robić, ale martwię
się, gdy widzę,
że coś Cię
trapi - Uśmiechnął
się życzliwie.
- Bez obaw. Nie
targnę się na
swoje życie. Musiałabym
się naprawdę postarać
- zaśmiałam się
pod nosem.
- Zapewne nie
sądziłaś, że długowieczność będzie
tak przygnębiająca… Godząc
się na nią,
wiedziałaś, jaki los
czeka Ciebie i
twoich najbliższych. Nie
łatwo jest być
świadkiem ludzkiego przemijania -
Zamilkł przez chwilę
- Zawsze możesz tu
wrócić. Tu masz
swój własny kąt
i przyjaciół, na
których możesz polegać.
Położył swoją dłoń
na mojej. Spojrzałam
przez okno na
zapierający dech w
piersiach ogród. Był pusty.
Padało. Zabawne, nawet
teraz do złudzenia
przypominał mi miejsce
mojego beztroskiego dzieciństwa.
- Dziękuję, ale… Wzięłam
głęboki oddech - chyba
pora wziąć sprawy
w swoje ręce.
Nie mogę użalać
się nad sobą
całą wieczność… A co
z Loganem? Był
tu ostatnio? Zapytałam,
szybko zmieniając temat.
- Znasz
go. Nie potrafi
usiedzieć w miejscu.
Ciągle go gdzieś
nosi, ale wraca.
To najważniejsze… Uniósł
brwi - Jesteście pod
tym względem bardzo
do siebie podobni.
Zawsze niezależni. Mówił,
obracając się na
wózku.
- Zaległości? Ruchem głowy
wskazałam na ułożone
na jego kolanach
teczki.
- Ach to… Nazwałbym
to inaczej, ale
skoro się upierasz
- Wykrzywił usta
w lekkim uśmiechu
- Zgłosiła się do
nas tajna organizacja
o nazwie SHIELD.
Słyszałaś o niej,
prawda?
- Coś tam słyszałam
- Rzuciłam wymijająco.
- Czyżby? A
Tony Stark? - Kontynuował, z
zaciekawieniem przeglądając kartki - Nic Ci
nie mówi?
- To
nie ma znaczenia.
On myśli, że
nie żyję. Od
tamtego czasu… Wybuch,
krew, dźwięk łamanych
kości. To wszystko
w mgnieniu oka powróciło,
tworząc kolaż doznanych
w przeszłości cierpień
- Nie miałam z
nim kontaktu… Dokończyłam
po namyśle.
- W porządku. Rozumiem…
- Dodał wyraźnie
zmieszany - Widzisz…
Oni zgłosili
się do nas
o pomoc. W
związku w ubiegłorocznym atakiem nieznanej
jak dotąd rasy
z kosmosu na
Nowy York.
- Naprawdę
w to wierzysz?
- Zapytałam, nie
odrywając wzroku z
widoku przemokniętych, porozrzucanych po
całym placu jesiennych
liści, których o
tej porze było
tu istne zatrzęsienie.
- Nie bądź zdumiona,
fakty nie kłamią,
a takie dowody
doprawdy ciężko podważyć.
Mam tutaj
wszystko - Pokazał
mi kilka tekturowych
teczek, ostemplowanych czerwonym
napisem: TAJNE - A
myślałem, że to
nasza technologia jest
niebezpieczna… Wydał się
zmartwiony.
- Odmówiliście? Przerwałam chwilową
ciszę. - Naturalnie. Musiałem.
Nie wyobrażam sobie
nawet, co by
było, gdyby Ci
wszyscy ludzie dowiedzieli
się o istnieniu
tej instytucji. Naszej
szkoły. Wystarczy spojrzeć,
z jakim niepokojem
przyjęli wieści o
istnieniu tych całych
„Mścicieli” - Westchnął
głośno, podjeżdżając do
drzwi.
- Dobrze zrobiłeś -
Skwitowałam, biorąc do
ręki czarną skórzaną
kurtkę.
-
Już idziesz? Spojrzałam przed
siebie. W progu,
za profesorem, stała
młoda, jasnowłosa dziewczyna
o łagodnym spojrzeniu.
- Myślałam, że porozmawiamy
- ciągnęła.
- Z Tobą zawsze
- uśmiechnęłam się
szeroko, rozkładając ramiona.
Dziewczyna niewiele myśląc
rzuciła się w
moje objęcia, odwzajemniając uścisk.
-
Zostawię Was
same, żebyście swobodnie
mogły to uczynić
- twarz profesora
przejaśniała - Do zobaczenia,
Rachel - usłyszałam,
nim na dobre
zniknął za imponująco
zdobionymi, drewnianymi drzwiami.
- Pięknie
Ci w tym
kolorze. Tak tęskniłam… -
mówiła, dotykając moich
włosów.
- Dawno
mnie nie widziałaś.
Przefarbowałam jakiś czas
temu.
- Ładnie.
Szczerze mówiąc, ten
blond zaczynał mnie
już nudzić - Odparła, a jej
włosy momentalnie przybrały
odcień ciemnego brązu.
- Nie
musisz. Naprawdę. Ja… -
pogładziłam ją po
twarzy.
- Cii… Nic
nie mów. Jesteś
moim wzorem do
naśladowania. Zawsze byłaś –
spojrzała mi w
oczy.
- Tylko… -
tym razem, przyłożyła
mi palec do
ust, nim zdążyłam
cokolwiek powiedzieć.
- Zawsze chciałam
tak wyglądać. Popatrz
na siebie, jesteś
idealna. Wystarczy, że
wejdziesz, a w
oczach wszystkich mężczyzn,
momentalnie budzi się
pożądanie.
- Ty też
jesteś, Raven - Spuściła wzrok,
a jej twarz
przybrała poważniejszego wyglądu.
- Teraz tak...
Dobrze wiesz, że
nie jestem -
Odwróciła się w
moim kierunku, powoli
zmieniając wygląd. Po
młodej, sympatycznie wyglądającej
dziewczynie, nie został
już żaden ślad.
Teraz, kilka kroków
dalej, stała przede
mną fascynująca, ciemnoniebieska postać
o czerwonych włosach
i przeszywająco żółtych
oczach.
- Jesteś… - kontynuowałam, powoli
podchodząc bliżej - piękna… Właśnie taka,
jaka jesteś naprawdę.
Bez przybierania upragnionej
formy - Skończyłam
mówić, całując ją w czoło.
Szybkim ruchem narzuciłam
na plecy kurtkę,
którą, Raven, starała
się mi poprawić.
- Powiedz to tym
wszystkim ludziom, czyhającym
na nas na
zewnątrz - mruknęła
smutno.
- To głupcy, Rev,
ale nie można
ich za to
winić. Taka już
ich natura. Nie
są w stanie
znieść świadomości, że
coś odbiega od
ich upragnionej „normy”,
jednak zapewniam Cię,
że nie wszyscy
są tacy.
-
Wrócisz, prawda? -
zabrała ręce, obniżając
nieco głos. Był
przepełniony nadzieją.
- Zawsze wracam.
Będę niedługo -
pocałowałam dłoń, przesyłając
jej w powietrzu
całusa.
-
I, ej! Zabiorę
Cię do siebie.
W końcu zobaczysz,
jak się urządziłam! -
pomachałam na odchodne,
mając ponownie w
zasięgu wzroku sympatyczną
nastolatkę.
- Tylko postaraj
się nie wpakować
w kłopoty! -
krzyknął chłopak w
specjalnych okularach, które
do złudzenia przypominały
przeciwsłoneczne. Nie mógł
ich ściągać, ponieważ
miał w oczach
lasery, które natychmiast
spaliłby wszystko dookoła.
- Nie obiecuję!
- dodałam rozbawiona,
krocząc w kierunku
metalowej bramy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz