poniedziałek, 25 listopada 2013

Prolog / Retrospekcje.


Miałam  piękne  życie,  a  przynajmniej  tak  mogło  się   wydawać  komuś,  kto  rzetelnie kolekcjonował  codzienną  prasę.  Wystawne  bankiety,   egzotyczne  podróże,  kilkanaście posiadłości,  prywatny  zamek,  niekończąca  się   liczba  zer  na  koncie.  Miałam  wszystko.  Czasami uśmiecham  się  na   samą  myśl  o tym,  że  mój  późniejszy  przyjaciel,  miliarder  Tony  Stark,  zapłacił  pół  miliona   dolarów  za  nasz  wspólny  taniec.  Byliśmy  wtedy  na  balu charytatywnym  na  rzecz   osieroconych  dzieci,  a  ja  –  jako  najbardziej  pożądana  partia  w Gotham,   dobrowolnie  wzięłam  udział  w  licytacji.  Musiałam  tylko  robić  to,  w  czym   praktycznie  od  zawsze  byłam  najlepsza  –  udawać.  Przybrać  dobrze  mi  znaną  maskę  obłudy, stwarzając  pozory   szampańskiej  zabawy.  Przyklejony  uśmiech,  piękny  wygląd,  nienaganne maniery  i  kolacja  w  towarzystwie  hojnego  imbecyla,  który  zechce  za  to  wszystko  słono zapłacić.  Niby  nic   trudnego,  ale  na  samą  myśl  robiło  mi  się  niedobrze…  
                                                    
 
Czasami  patrzymy  tylko  na  to,  co  dane  nam  było  w   owym  czasie  zobaczyć, nieświadomie  pomijając  najistotniejszą  część  spektaklu,   zwanego  przez  wszystkich  dookoła życiem.  Wszystko  ma  dwie  strony,  szkoda  tylko,   że   świadomość  kruchości  ludzkiego  ciała, niespełnionych  ambicji,  pogrzebanych   marzeń  czy  dogasających  uczuć,  przychodzi zdecydowanie  za  późno.  Kurtyna  opada,   zawiedzona  publiczność  pośpiesznie   opuszcza   swoje  miejsca,    człowiek   zostaje  sam  na  sam  ze  swoimi  demonami.  Ciekawie,  prawda?  Zatem  pozwólcie,   iż   pokrótce   przedstawię   Wam  moją   historię… 
 
 wieku   niespełna   dziewięciu  lat  straciłam  rodziców,  zostając   pod  opieką  jedynego zaufanego   człowieka,    który   notabene  od  niepamiętnych  czasów  był   lokajem   mojej  rodziny. Pamiętam   ten   dzień   dokładnie,   chociaż  wiele  razy  próbowałam  wymazać  go   z  pamięci. Rzecz  działa  się  na  tyłach  słynnej,  niezwykle  popularnej  Opery,   będącej   chlubą  miasta Gotham.  Właśnie  ogłaszano  antrakt,  gdy  wyszliśmy  na   zewnątrz  zaczerpnąć  odrobiny  świeżego  powietrza,  i  wtedy  zjawił  się  on.   Niejaki   Joe   Chill,   „bezrobotny   obywatel  Gotham,   którego   bieda    skłoniła   do   tak  desperackiego  czynu,   jakim   bez   wątpienia   było  zamordowanie   dwójki   bezbronnych   ludzi”.  Właśnie   coś   takiego   przyszło   mi    usłyszeć   w  sądzie,    gdy   po   odsiedzeniu   połowy   wyroku,   ubiegał    się   o   warunkowe   zwolnienie.  Ponoć   cel   uświęca   środki,   dlatego    też   jego   przepustką    do   wolności,   było   złożenie  zeznań   obciążających  tutejszą   „grubą    rybę”   czarnego   interesu,   Falconiego.  
 


Dokładnie  dziesięć  lat  później,  pod  wpływem  silnych  emocji,   nieoczekiwanie  uciekłam   z   domu,  nie  zostawiając  po  sobie  żadnego  pożegnalnego  listu.   Wyjechałam   z    kraju   na  siedem    lat.  Siedem  długich,  męczących  lat,  w  trakcie  których  poznałam  wycieńczający  głód, ból  łamanych  kości  i  uczucie  towarzyszące  początkowej  fazie  odmrożenia  kończyn.   Granice między  dobrem    złem,   zupełnie   mi   się   zatarły… 
 
 

Pewien   człowiek,   przebywający   od   dłuższego    czasu   w   Tybecie,    rozpoznał   mnie   i  wyszkolił.   Tam   nauczyłam   się   posługiwać    kataną,   shurikenami,   włócznią,    a   także  strzelać  z  łuku  i  różnego  rodzaju   broni   palnej.   Z   tak   skrupulatnie   wpojoną   wiedzą    oraz    nabytymi   w    pocie   czoła   umiejętnościami,   mogłam   z   powodzeniem   zostać   najlepiej   opłacaną   zabójczynią   na   świecie    -   gdybym,   jakimś   cudem,   zdecydowała   się   przyłączyć   do   anarchistycznej   grupy   banitów,   dowodzonej   przez   mojego   ówczesnego   mentora.    Nie  zrobiłam   tego.    Z   trudem   udało   mi   się    z   powrotem   przedostać   do   Gotham,   w   którym,  jak   się   później   dowiedziałam,   zdążyli   mnie   już    pochować.    Do   życia   wróciłam    po   to,  by    na   moich   oczach   odbierano   najbliższe   mi    osoby,   spalono   rodzinny   dom,   próbowano  wydziedziczyć,   w    celu   przejęcia   całego   majątku    wielokrotnie   usiłowano   zabić.   Zabrano  mi   także   jedynego   człowieka,    którego    tak   naprawdę    przez   całe   swoje   życie   kochałam,   Williama.   I   wtedy   cały    mój   świat   bezpowrotnie   runął,   bo   nic    tak   nie    boli,  jak  utracona,  brutalnie  zdeptana  nadzieja.   William   był   moją   nadzieją.   Nadzieją   na   lepsze  życie,   a   z   taką  stratą,   nic   nie  jest  w  stanie  się  równać.   Nawet   ból   łamanego   kręgosłupa.  Pewnie   się    teraz   zastanawiacie…   Tak,    zabito   mnie.   Dlaczego  żyję?   Cóż,    to   już   zupełnie  inna   historia… 
 
 
 



 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz